Chłodno. Zakładamy polary, choć spodenki nadal krótkie. Po chwili wyciągam czapkę i szalik. Przydałyby się długie spodnie, ale czy opłaca się je zmieniać na godzinę? Tyle z tym roboty… Zostaję więc w krótkich i przyspieszam kroku, jakby to miało pospieszyć też słońce kryjące się jeszcze za górami.
Niedługo za lodgą czeka nas krótkie podejście pod górę po kamiennych schodach. Nie są strome, ale cały czas dokucza mi przeziębienie. Idę więc bardzo powoli, dosłownie krok za krokiem. Potem już idziemy szeroką drogą. Widoki dziś znów różne od tych z wczoraj…Góry bardziej skaliste, gdzieś tam w oddali więcej ośnieżonych szczytów. Krajobraz staje się wyraźnie surowszy.
Coraz mijają nas konie, kozy czy barany. Najgorzej, gdy zbiegają z góry. Wtedy najlepiej ustąpić im miejsca. Dobra rada: zawsze stawać przy górze, nigdy przy krawędzi. Szczególnie na wąskich ścieżkach, gdy mijamy się z obładowanymi towarem zwierzętami.
Wcześnie docieramy do Chame i po obiedzie decydujemy się tu zostać na noc. Nie mam siły iść dalej, katar cieknie mi z nosa, oczy łzawią. Jak nic trzeba wygrzać się w łóżku. O 15.00 jesteśmy już po prysznicu (gazowym), a ja wskakuję pod koc, biorę aspirynę i delektuję się widokiem za oknem.
podsumowanie
przeszliśmy ok. 12km
5h treku (7:10 – 12:30), bez dłuższych przerw
z 2300m npm na 2710m npm