Wczoraj szukając miejsca na rozstawienie namiotu przejechaliśmy niemal cały dzisiejszy odcinek. Dlatego dziś chcemy dojechać do Chiang Rai. W ten sposób skrócimy naszą wycieczkę o jeden dzień. Ale dokąd dojedziemy to się dopiero okaże.
Ruszamy bardzo wcześnie, zaraz po 7:00 rano.Trasa jest kręta i stroma, w ciągu dnia czekałyby nas tutaj przepiękne widoki. Ale na razie jest zimo, szaro, wszystko okrywa mgła. Przejeżdżamy kolejne zakręty, wspinamy się pod górki, zjeżdżamy, ciągle licząc, że pojawi się słońce.
Powoli zbliżamy się do miejscowości Pu Chee Fa, w której zgodnie z pierwotnym planem mieliśmy spędzić dzisiejszą noc. Ale jest dopiero po 10:00 także planujemy tu tylko dłuższy przystanek na śniadanie i gorącą herbatę.
Pu Chee Fa w północnej Tajlandii kojarzone jest z przepiękną okolicą i wspaniałymi widokami. Wyobrażamy sobie, że będzie tu sporo turystów, kawiarni, hostele. Wymarznięci podążamy za znakami. Coraz wyżej i wyżej. Wjeżdżamy do wioski, robi się coraz stromiej, za chwilę kończą się zabudowania a droga prowadzi dalej pod górę. Podjazd irracjonalnie wąski i stromy. W końcu gdzieś w górze miga nam polana. Dojeżdżamy na sam szczyt i…
Nic tu nie ma! To znaczy jest, punkt widokowy na okolicę. W dodatku słaby ten widok…Okazuje się, że Pu Chee Fa to nie nazwa wioski, tylko góry (chyba) czy też punktu widokowego (to już prędzej). No i z herbatki nici. Tam na dole minęliśmy kilka zabudowań, coś niby kurorty. Ale wszystko wyglądało na zamknięte a jedynymi turystami jesteśmy chyba my…
Dajemy więc odpocząć chwilę skuterowi (i przedniemu hamulcowi) i zjeżdżamy na dół. Właściwie to Fryderyk zjeżdża a ja schodzę na piechotę. Nie jesteśmy pewni tego hamulca, a beze mnie w razie czego będzie łatwiej wyhamować. Na szczęście wszystko działa bez zarzutu, więc ruszamy dalej.
Zjeżdżamy jeszcze przez jakiś czas górskimi drogami. Widoki są ładne, ale już tak nie zachwycają jak podczas pierwszych dni. Dopiero gdy wjeżdżamy na boczną górską drogę robi się ciekawiej. I bardziej stromo oczywiście.
Najpierw długi zjazd…
A potem równie długi podjazd…
Gdy dojeżdżamy do głównej drogi, robi się płasko i zwyczajnie nudno. Szybko dojeżdżamy w okolice Chiang Rai i Zajeżdżamy jeszcze do Białej Świątyni – jedynego powodu, dla którego zaplanowaliśmy trasę przez okolice Chiang Rai.
Potem zamiast w lewo do miasta, decydujemy się jechać w prawo, w stronę Chiang Mai. Szybka kalkulacja – to jeszcze prawie 200 kilometrów, ale jest wcześnie, drogę już znamy, jechaliśmy tędy skuterem miesiąc temu. No i wychodzi nam, że przed 21:00 powinniśmy już brać prysznic w hostelu.
Ciekawe, że teraz, gdy jedziemy większym skuterem, gdy mamy już za sobą tyle kilometrów górskich dróg, ten odcinek wydaje nam się całkiem zwyczajny. A jeszcze miesiąc temu nie mogliśmy się nadziwić, że ta droga taka kręta i stroma…
Ps. Do Chiang Mai dojechaliśmy nawet wcześniej niż zakładaliśmy.
Ps2. Jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości – to była naprawdę fajna wycieczka. Chcemy więcej!