Dziś przed nami krótki odcinek. Planujemy przejechać tylko kilkadziesiąt kilometrów. Ale jest to droga, na której miesiąc wcześniej popsuł nam się skuter. No i dziś będziemy jechać od drugiej strony, czyli zamiast ostrych podjazdów czekają nas strome zjazdy. A wczoraj mieliśmy problem z hamulcem…
Droga jest przepiękna. Wąska, górska, kręta. Pachnie lasem, w oddali widzimy góry. Długo jedziemy wzdłuż granicy z Birmą, mijamy kolejne punkty kontrolne, zasieki. Ach ta Birma… Musimy kiedyś ją w końcu odwiedzić…
Robimy kilka przystanków, bo widoki są zachwycające. Ale nasza Honda sprawuje się doskonale, bez najmniejszych problemów podjeżdża pod górki, łagodnie pokonuje kolejne zjazdy. Wygląda na to, że nie mamy powodów do obaw. Całkowicie spokojni możemy podziwiać cudne widoki i pykać sobie kolejne fotki…
W końcu dojeżdżamy do pamiętnego miejsca. Zjeżdżamy bez najmniejszych problemów, ale zgodnie przyznajemy, że to jednak najbardziej stromy zjazd (podjazd) na tym odcinku. Potem zjeżdżamy jeszcze kilkanaście minut na hamulcu, drogą, którą Fryderyk poprzednim razem jechał na wyłączonym silniku. Okazuje się, że to trzy kilometry ciągłego zjazdu.
Dzisiaj to my pokonaliśmy górę, a nie ona nas. Z satysfakcją, że bez większych problemów przejechaliśmy tyle kilometrów górskich dróg, dojeżdżamy wczesnym popołudniem do Mae Sai. Tutaj jutro przekroczymy granicę z Birmą, żeby przedłużyć tajską wizę.
Zatrzymujemy się na nocleg w hostelu znanym z poprzedniej wizyty. Na dziś to już koniec wycieczki. W końcu trzeba trochę odpocząć od tego skuterka!