Budzik na 6:00. Tym razem wstajemy niemal od razu. Wczoraj bez problemu zasnęliśmy ok. 20:00, więc jesteśmy wyspani i czym prędzej chcemy ruszać w drogę. Zamawiamy śniadanie, międzyczasie pakujemy rzeczy. No i potwierdza się, że na posiłki czeka się długo. Udaje nam się wyjść dopiero ok. 7:30.
Jest jeszcze dosyć chłodno, uczucie to wzmaga szum rzeki. Ale na szlak ruszamy w krótkich spodenkach i koszulkach, polary i długie spodnie zalegają jeszcze na dnie plecaków. Wczoraj upał nieźle dawał się we znaki, wypiliśmy po 1,5l wody na głowę, a z koszulek można było wysączać wodę. Dziś wszystko uprane (w lokalnym mydle i zimnej wodzie z rzeki…), będzie suszyć się przez cały dzień pięknie rozwieszone na plecakach.
Pierwsze podejście
Podobno zaraz za wioską jest męczące i długie podejście do Bahundande. Wiemy o tym z przewodnika, dlatego zostawiliśmy ten odcinek na dziś. Cały czas mamy w pamięci wspinaczkę po kamiennych stopniach w Wąwozie Skaczącego Tygrysa. Więc jak czytam o „męczącym podejściu” spodziewam się czegoś co najmniej tak trudnego. Ale pokonujemy ten odcinek zaskakująco szybko, wcale nie jest tak źle, nie ma żadnej wspinaczki po skałach pionowo w górę. Tylko trochę bardziej stroma, ale szeroka ścieżka. Wdrapujemy się na górę i stwierdzamy, że gdybyśmy wiedzieli, że to tak wygląda, to przeszlibyśmy ten odcinek jeszcze wczoraj. A zaraz za wioską, odrobinkę w dół, jest takie drzewo…Grzech nie przystanąć na chwilę i nie pozachwycać się widokami! Zresztą, zobaczcie sami…
Zaczynają się schody
Dalej idziemy do Germu. Z przewodnika wynika, że ma to być praktycznie płaski odcinek, a zaliczamy dwa podejścia co najmniej równe temu co do Bahundande. Łapie nas już zmęczenie. Szlak nie jest niebezpieczny czy trudny, ale brak kondycji robi swoje. Przed 12:00 docieramy do Germu i w ostatniej lodgy zatrzymujemy się na obiad. Gdy my delektujemy się zimną colą, mija nas maaaasa turystów. A więc to są te tłumy…Wczoraj, nie licząc poranka, nie spotkaliśmy na szlaku nikogo. A tu proszę, całe wycieczki…
Ostatnia prosta
Obiad był, zimna cola była, nowa energia jest, więc czas w drogę. Idziemy już tylko do Jagat. Trasa wiedzie drogą, jest szeroko, choć nieco pod górę. Ale nie trzeba uważać na każdy krok, można spokojnie podziwiać krajobrazy czy uciąć sobie pogawędkę z tragarzem.
Ok. 14.30 docieramy do wioski i zatrzymujemy się na noc w ostatniej lodgy. Tym razem już nie jesteśmy jedyni. Ale chyba jedyni, którzy idą bez przewodnika i tragarza…Gorący prysznic, szybka przepierka, kolacja i można iść spać.
podsumowanie
Przeszliśmy ok. 12km
7h treku w tym:
25min przerwy za Bahundande
50 minut przerwy w Germu
Z 890m npm na 1300m npm