Budzik nastawiliśmy na 6:00 rano, ale nic z tego… Z łóżek zwlekamy się dopiero pół godziny później. Szybkie ubieranie, pakowanie i o 7:00 już czekamy na śniadanie. Jajecznica i smażone ziemniaki, do tego tosty z dżemem. Zaskakująco smaczne, choć Fry omyłkowo dostaje herbatę z mlekiem, której nie cierpi.
Punkt 8:00 plecaki na plecy, kijki w dłonie i ruszamy. Kurde, serio ruszamy na nasz pierwszy trek! Słoneczko przygrzewa, jest cieplutko, aż chce się iść. Jeszcze przed wyjściem z wioski podwijamy nogawki, zdejmujemy polary, krem przeciwsłoneczny idzie w ruch. Przez jakieś pół godziny idziemy gruntową drogą przez las, w dole widzimy pola i domy. No i w końcu jest. Pierwszy podwieszany most dla pieszych…
Nie ma przeproś, trzeba przez niego przejść. O tych mostach to ja już czytałam wcześniej i łudziłam się, że może da się ich uniknąć… pójść inaczej… skręcić… Ale się nie da! Czekamy aż pani z kupą zieleniny przejdzie i ruszamy. Jeden krok, drugi. Nie jest tak strasznie! Most wydaje się solidny i jest całkiem stabilny. Tylko lepiej nie patrzeć w dół, bo od szczebelków mieni się w oczach. Wszystkie mięśnie napięte, oczami wyobraźni widzę jak zrywają się liny… Uciekam jak najszybciej…
Po drugiej stronie rzeczki czekają na nas sielskie krajobrazy. Ścieżka wiedzie przez pola ryżowe, mijamy lokalne wioski i spotykamy miejscowych. Zaskakuje mnie ich serdeczność, uprzejmość. Witają nas z uśmiechem, bez pytania wskazują drogę, życzą dobrego dnia. Może to dlatego, że tym odcinkiem treku niewielu już chodzi turystów…
Ścieżka wiedzie głównie po płaskim terenie, dopiero po jakimś czasie wymaga lekkiego podejścia. Idziemy przez las, w dole płynie rzeka, której kolor tylko natura mogła stworzyć.
Niestety szlak jest słabo oznakowany i w końcu nieco mylimy trasę. Kosztuje nas to dodatkowe 15 minutowe podejście pod górkę. Ale ostatecznie zachwyceni krajobrazami i nie bardzo zmęczeni docieramy do wioski Nadi. Jeszcze tylko przejście przez podwieszany most i kończymy na dziś.
A co było dziś największym problemem? Wcale nie brak kondycji, wcale nie góry, przepaście, rwące potoki i wiszące mosty. Największym problemem był byk, który stał na środku drogi i trzeba było go minąć…
podsumowanie
przeszliśmy około 13km
6,5h treku (8:00 – 14.35), w tym:
0,5h postój na herbatę i colę w Bhulbhule
15 min błądzenia
20 min sprawdzania drogi
Z 820m npm na 890m npm, najwyższy punkt tego dnia 1030m npm