Yangshuo to niewielka miejscowość położona nad rzeką Li. To tam kończą się spływy rzeką i to tam trafiają rzesze turystów by odkrywać uroki okolicy. Wapienne ostańce, ryżowe poletka i meandrująca rzeka tworzą iście sielski krajobraz. I choć sama miejscowość jak na chińskie realia jest niewielka (ok. 300 tysięcy mieszkańców), to jednak malownicze położenie robi swoje i rocznie przyjeżdża tu nawet 17 milionów turystów! Przyjechaliśmy też i my, a co!
Szybko okazało się, że Yangshuo to backpackerskie zagłębie. A raczej backpackerski koszmar. W miasteczku roi się od kawiarni, barów, restauracji, straganów z pamiątkami i wszelkimi innymi rzeczami, na których da się zarobić. KFC i McDonald’s także są, a jakże. A wszystko w pięknej scenerii wapiennych górek i wijącej się rzeki Li.
Tereny wokół Yangshuo są przepiękne, ale tylko naiwni (czyli my) liczą na podziwianie widoków w samotności. Każdego ranka z miasteczka wyruszają hordy rowerzystów by zaliczyć wszystkie atrakcje z przewodnika. Jadą całymi rodzinami główną drogą, przy akompaniamencie trąbiących ciężarówek, autobusów i skuterów. A Chińskie rodziny najbardziej upodobały sobie rowerowe tandemy. W sumie jest to całkiem rozsądne – jedna osoba pedałuje, druga robi zdjęcia i nawet nie trzeba się zatrzymywać…
Próbowaliśmy zboczyć gdzieś ze szlaku, zagubić się w polnych drogach, odwiedzić lokalne wioski. No nie udało się. Cała okolica Yangshuo jest jedną wielką atrakcją turystyczną. Turyści są wszędzie. A nawet jak ich chwilowo nie było i już wydawało nam się, że jesteśmy gdzieś na uboczu, że już za chwilę przejedziemy przez taką wioskę na uboczu, to wyskoczył jakiś Chińczyk i mówi, że to zabytkowa wioska i trzeba zapłacić za przejazd…No i trzeba zawracać, i znów pod górkę i znów hordy turystów. Ale kilka pięknych widoków udało się jednak znaleźć.
A na piękne zakończenie dnia zafundowaliśmy sobie jeszcze krótki rejs po rzece Li bamboo boat w świetle zachodzącego słońca.
I takie Yangshuo będziemy wspominać.