Z Pekinu chcieliśmy dostać się do Urumczi, ale wszystkie bilety kolejowe na najbliższy tydzień były wyprzedane. Pani w okienku zaproponowała nam miejsca stojące. Na podróż, która trwa prawie 48 godzin… No ale jeszcze za słabi z nas podróżnicy żeby jechać tyle czasu na stojąco. Zaczęliśmy więc sprawdzać inne połączenia i szukać sensownych miejsc po drodze, w których można byłoby się zatrzymać czekając na kolejny pociąg i tak padło na Pingayao.
W przewodniku napisali, że to miasteczko z najlepiej zachowaną architekturą z czasów dynastii Ming i Qing, że zachowały się tam w całości mury miejskie okalające historyczną część miasteczka i że można tam poczuć klimat dawnych Chin. Brzmiało zachęcająco, choć sugerowało kolejne tłumy turystów.
Gdy dotarliśmy na miejsce była 3.00 w nocy. Przeczekaliśmy do świtu pod dworcem i jak tylko zaczęło się rozjaśniać ruszyliśmy wzdłuż muru. Niemal całe miasto jeszcze spało, mury okalała lekka mgła, na ulicach nie było nikogo. Gdy przechodziliśmy przez bramę wjazdową to jakbyśmy przenosili się do innej epoki. Niska zabudowa, wąskie uliczki i lampiony zwisające z kolejnych dachów…To wszystko dodawało uroku.
A potem zaczął się dzień. Pojawili się turyści, trąbiące skutery i samochodziki turystyczne. Przez główną ulicę z trudem można było się przedostać dalej. Otworzyły się stragany i sklepiki z tysiącem kiczowatych pamiątek. Czar prysł.