Każdego roku mniej więcej w połowie listopada, odbywa się w Puszkarze największy targ wielbłądów w Indiach.
Do Puszkaru przyjechaliśmy dwa dni przed oficjalnym rozpoczęciem. Podobno prawdziwe interesy ubija się już tydzień wcześniej, a potem to tylko wielka feta pod turystów. W samym miasteczku nie wygląda jakby zbliżał się wielki festiwal. Trochę zmartwieni, czy na pewno już są wielbłądy, idziemy szukać targu. Najpierw mijamy kilka przystrojonych wielbłądów, potem wielbłądy ciągnące furmanki. I w końcu są! Wielbłądzia wioska rozłożyła się na obrzeżach miasteczka. Wielbłądy aż po horyzont! Noo, przesadzam, trochę mniej niż po horyzont
Praktycznie nie ma jeszcze turystów, możemy więc spokojnie spacerować między zwierzakami i obserwować co się dzieje dookoła. Większość wielbłądów jest przywiązana, niektóre mają też związane przednie nogi, także robią tylko małe kroczki. Wszystko po to, żeby nie pobiegły w miasto. Taki biegnący wielbłąd wśród straganów to mógłby trochę namieszać…
Spacerujemy między zwierzakami kilkadziesiąt minut i dopiero po jakimś czasie stwierdzamy, że to są wielbłądy jednogarbne! Te spotkane przez nas nad jeziorem Karakol w Chinach miały dwa garby, to tak dla przypomnienia…
Z naszą percepcją jest coś nie tak, bo musi minąć kolejne kilkadziesiąt minut zanim zauważamy na wielbłądach przeróżne malowidła. Wokół ogonów (hmm, wielbłądy mają ogony!), na pyszczku, wokół oczu. Nawet czuprynkę mają pofarbowaną! A wszystko pod kolor do futra (sierści?).
Fajnie tak przechadzać się między wielbłądami. A to ktoś robi wielbłądowi prysznic, a to karmią je gałęziami, a to dobijają targu i odjeżdżają ze świeżo zakupionymi zwierzakami, gdzieś tam do siebie, w stronę pustyni…
W dniu oficjalnego rozpoczęcia idziemy jeszcze raz, ostatni raz, popatrzeć na wielbłądy. Wszystko wygląda tak samo jak wcześniej. Tylko turystów już kilka razy więcej. Dobrze, że za chwilę wyjeżdżamy…