Wstajemy niewyspani. Ja ze stresu, że zaraz ktoś przyjdzie i nas wygodni, okradnie, pobije i nie wiadomo co jeszcze. Do tego robale. Chyba ze trzydzieści pełzających robali zabiłam w nocy. A Fryderyk cały spocony. Gorąco, niewygodnie, twardo na tych materacach. A to żeśmy sobie wymyślili atrakcję… Ale otwieramy namiot i… dzień dobry!
Jest tak pięknie, że już nie pamiętamy o upale i robalach, tylko jak najszybciej chcemy ruszać dalej. Widoki są przecudne. Cały czas jedziemy górską, krętą drogą. Coraz mijamy urocze doliny, pola skąpane w słońcu, w oddali widzimy szczyty gór.
Tak nam się podoba, że z tego wszystkiego przegapiamy zjazd i zadowoleni pędzimy przed siebie. Przez kilka kilometrów nasza droga nie przejawia żadnych symptomów bycia złą drogą. Dopiero gdy kończy się przyzwoity asfalt, a po ostrym zakręcie czeka slalom gigant z górki, między dziurami, dochodzimy do wniosku, że to chyba nie tędy…
No to nawrotka, tym razem już skręcamy tam gdzie trzeba i dalej w drogę. Na horyzoncie jednak pojawiają się chmury a powietrze staje się ciężkie, męczące. Jeszcze nie pada, jeszcze widzimy słońce, ale coraz drogę okrywa czarny cień.
Kilka godzin tak jedziemy w niepewności, wyczekiwaniu, kiedy lunie. Jedziemy zboczami gór, wokół tylko lasy, pola, wioski nieczęsto. Jak zacznie padać to nie będziemy mieli gdzie się schować.
Wjeżdżamy w końcu do większego miasteczka i już mamy jechać dalej, już rezygnujemy z postoju, gdy czuję na ramionach pierwsze krople. Dosłownie w ostatniej chwili parkujemy pod daszkiem sklepoknajpki. Pada akurat tak długo, ile czasu trzeba na zamówienie, przygotowanie i zjedzenie Pad Thai. Ale za chwilę już znów słońce, od razu upał. Trzeba chować polary, smarować się kremem przeciwsłonecznym. Powietrze ciężkie, wilgotność wzrosła, słońce już parzy. Teraz nasza jazda to droga od cienia do cienia. Piękne widoki, chciałoby się zatrzymać, zrobić zdjęcie, podelektować ładną panoramą. Ale słońce nie daje spokoju.
Wymęczeni, niewyspani po poprzedniej nocy, mylimy drogę, kręcimy się gdzieś w kółko wokół miasteczka. W końcu z trudem znajdujemy miejsce na dzisiejszy nocleg.