W Polsce zima już się zbliża, a z nią święta. Jak święta to i prezenty…a jak prezenty to i zabawkowe pociągi jeżdżące po sklepowych wystawach. My też chcieliśmy poczuć „naszą” magię świąt i wybraliśmy się na przejażdżkę „zabawkowym” pociągiem.
Jedną z pozostałości po Wielkiej Brytanii w Indiach jest bardzo rozwinięta (i ciągle się rozwijająca), sieć kolei. Oprócz zwykłych tras, Anglicy wybudowali kilka perełek, kolejek przemierzających górzyste tereny z niezwykłą łatwością i zwinnością.
U nas takie kolejki nazywa się wąskotorowymi, w Indiach zaś dostały pieszczotliwą nazwę „Toy Trains” (koleje zabawkowe). Naszym celem stał się 96 kilometrowy odcinek z miejscowości Kalka do kurortu wypoczynkowego Shimla.
Bilet kupić trzeba
Zanim jednak wsiądziemy do kolejki musimy wydostać się z Rishikeshu i dojechać jakoś do Kalki. Zajęło nam to cały dzień, najpierw w taksówce (co za rozrzutność), potem trzy różne autobusy, na koniec jeszcze 20 minutowy spacer po ciemku z 20 kilogramowymi plecakami na dworzec i po godzinie 20:00 stajemy w kolejce do kasy. Bo choć rozstaw osi może sugerować, że Toy Train do Shimly to tylko atrakcja turystyczna, to jednak jest to przede wszystkim środek transportu na tej trasie i bilety kupuje się tak samo jak na inne pociągi. (O ciekawym mechanizmie zakupu biletów na indyjskie koleje będzie więcej innym razem).
Do Shimly jeździ kilka różnych kolejek, nas interesują dwie, dlatego zakup biletu zostawiamy na sam koniec. Po kolejnych 45 minutach udaje nam się kupić bilety na listę rezerwową z numerami 6 i 7 na pociąg, który odjeżdża następnego dnia o 5:00 rano… Pan w okienku zapewnia nas, że szanse na miejsca są dobre! Trochę się martwimy, czy przez te kilka godzin znajdą się nagle wolne miejsca, ale nie pozostaje nic innego jak czekać do rana.
Wcześnie trzeba wstać
Nasz pociąg to Shivalik Express. Jak przeczytaliśmy w Internecie jest to najbardziej ekskluzywna opcja dojazdu do Shimly, ale nie wiemy dlaczego ktoś ustawił godzinę wyjazdu na 5:00 rano. To jest na ponad godzinę przed wschodem słońca. Zimno, ciemno… Pociąg ma pokonać swoją trasę w 5 godzin i 10 minut, co przy odcinku 96 kilometrów daje zawrotną prędkość średnią 20km/h.
No ale najpierw trzeba wstać i iść odebrać bilet. Udaje się, dostajemy miejsca numer 16 i 17 w wagoniku numer 2. Miejsc w wagoniku jest 18, więc myślimy, że mamy szczęście, ale pełnię szczęścia poznajemy w środku. Choć wagonik wygląda na mocno używany, i daleki jest od zdjęć jakie widzieliśmy w sieci, to fotele są, prowadnik w wagoniku jest, gorąca herbata też będzie i tylko 7 osób. Jest to o tyle fajne, że możemy swobodnie przesiadać się z okien po lewej stronie na prawą i na odwrót, w zależności gdzie są ciekawsze widoki.
Tunele
Zgodnie z rozkładem ruszamy o 5:00. Jest jeszcze całkowicie ciemno i jedyne co widać za oknami to gwiazdy i światła miasteczka. Już w pierwszych minutach podróży kolejka robi kilka nawrotów!!! I czujemy tak jak byśmy wspinali się do góry kolejową serpentyną. Nasze zmysły nie mylą nas, po godzinie jazdy robi się widno i teraz na własne oczy widzimy jak kolejka wije się po zboczach gór, wspina zygzakiem do góry. Praktycznie nie ma chwili, aby kolejka jechała prosto, cały czas jest zakręt w lewo albo w prawo, nawrót albo przejazd przez tunel.
Za oknem przepiękne widoki i co chwila kolejny tunel.
Na trasie mijamy ponad 103 tunele. (tyle jest ponumerowanych, ale widzieliśmy kilka bez numerów). Od krótkich, jedno metrowych, po tunele przez które przejazd zajmował kilka minut. Mijamy niezwykłe, ażurowe mosty, w dole widzimy wijącą się rzekę. Co tu więcej pisać, najlepiej przyjechać i samemu wsiąść do pociągu!