Gdy przejrzymy historię Chin dowiemy się, że jednym z największych dzieł Chińczyków są sieci kanałów wodnych. Łączą one duże obszary od ujścia rzeki Jangcy w okolicach Szanghaju i rozciągają się aż po Pekin. Dziś Wielki Kanał nie jest już wykorzystywany tak jak dawniej, a jego pozostałości stały się atrakcją turystyczną, którą chcieliśmy zobaczyć.
Pierwszym z miejsc miała być „Wenecja wschodu”, w której znajduje się niezliczona liczba ogrodów o nieporównywalnym pięknie, miejsce które Marco Polo określił mianem raju na ziemi. Top 10 atrakcji turystycznych Chin określonym mianem „must see”. Miasteczko to Suzhou, które liczy sobie przeszło 2 500 lat oraz… 4 miliony mieszkańców.
Suzhou jest oblegane przez turystów, dlatego naszym jedynym przygotowaniem była mapka w przewodniku. Stwierdziliśmy, że jakoś się tam odnajdziemy. Gdy po 24h godzinach w podróży wysiedliśmy na dworcu autobusowym okazało się, że nie będzie tak łatwo. Wszystkie oznaczenia i informacje były tylko po chińsku.
Gwoli wyjaśnienia, od kilkudziesięciu lat obok zapisu ideograficznego Chiny stosują także zapis przy użyciu arabskiego alfabetu (zapis zwany Pinyin). Zapis ten nie ma zastąpić ich znaków, ale ma pojawiać się obok. Przykładowo w ten sposób Chińczycy korzystają z komputera: wklikują na klawiaturze arabską wersję i z autopodpowiedzi wybierają swój obrazek.
Wracając do dworca, po przeszło 30 minutach ciągłego atakowania przez sprzedawców map (oczywiście w 100% w ideogramach), taksiarzy i riksiarzy, którzy wydaje nam się tworzyli atmosferę „nie pomagaj białemu, bo on musi pojechać moją taksą i zapłacić krocie za te przejażdżkę”, udaje nam się w końcu rozszyfrować kilka przystanków na rozkładzie jazdy. No może nie udało nam się to samodzielnie, ale ostatecznie wybraliśmy dobry autobus miejski w dobrym kierunku.
I tak Suzhou pozostało bardzo „chińskie” tylko w tym jednym aspekcie: oznakowania. Reszta to współczesna zabudowa, w tym biurowce, szerokie asfaltowe ulice, bardzo dobra komunikacja miejska (w tym linia metra) i niezliczone rzesze turystów na każdym kroku. „Stare” uliczki przypominają bardziej Krupówki z Zakopanego aniżeli cokolwiek związanego z Chinami.
Większość kanałów została już zasypana, a to co zostało jest żeglowne w niewielkim stopniu. Jedynie ogrody przypominają jeszcze o dawnych czasach i gdyby nie tabuny chińskich wycieczek byłyby dobrym miejscem odpoczynku. A dla nas okazały się dobrym miejscem do zabawy…