No dobra, najwyższa pora przyznać się gdzie jesteśmy i co robimy. Pamiętacie, jak pisaliśmy, że musimy coś zmienić w naszym podróżowaniu? Że chcemy trochę odpocząć od całego tego zwiedzania, zabytków i wszelkich atrakcji z przewodnika? Pamiętacie też pewnie, że nasz pierwszy pomysł na zmianę, czyli wolontariat w Kambodży, okazał się totalnym niewypałem
No to wpadliśmy na nowy pomysł. Tym razem o wiele prostszy w założeniach: znaleźć przyjemne miejsce i zostać tam na dłużej. Chodziło o to, żeby zrobić sobie przerwę od jeżdżenia, a jednocześnie, przed wyjazdem do Australii, w spokoju poduczyć się angielskiego.
Po krótkim namyśle wybór padł na Tajlandię…
Tak, wiemy, sami mówiliśmy, że przez Tajlandię tylko przejedziemy, że nie będziemy niczego tu zwiedzać, bo jest za nowoczesna, za zachodnia i w ogóle nudna. Ale paradoksalnie właśnie dlatego wydała nam się dobrym miejscem na dłuższy przystanek.
Początkowo myśleliśmy o zatrzymaniu się w Bangkoku. Bo miały tam być wszelkie niezbędne nam do szczęścia zdobycze cywilizacji, czyli na przykład supermarket z zachodnim jedzeniem. Kilka osób poleciło jednak Chiang Mai. Spore miasto, bardzo turystyczne, bardzo zachodnie, a jednak spokojniejsze od stolicy i w dodatku z przyjemniejszym (czytaj: chłodniejszym) klimatem.
Dwa tygodnie temu przyjechaliśmy więc do Chiang Mai…
Choć o samym mieście nie wiedzieliśmy prawie nic, to nie przyjechaliśmy jednak tak zupełnie w ciemno. Wcześniej spisaliśmy sobie z internetu adresy kilku hosteli, które miały wynajmować pokoje na dłużej. Że już nie wspomnę o trochę przydługiej liście warunków, które nasze nowe „mieszkanie” miało spełniać.
Tak wyposażeni, z samego rana zabraliśmy się za szukanie pokoju. Szybko okazało się, że hosteli jest mnóstwo, ale jeszcze więcej jest turystów. Nie tylko nie mogliśmy znaleźć nic na dłużej, nie było nawet wolnych pokoi na jedną czy dwie noce. Dopiero po kilku godzinach i dziesiątkach odwiedzonych miejsc trafiliśmy do jednego z hoteli z naszej listy. Akurat po południu miał zwolnić się tu jeden pokój, który moglibyśmy wynająć na miesiąc. I akurat przypadkiem spełniał wszystkie nasze oczekiwania… A już absolutnym przypadkiem mieszkały tam trzy słodkie kotki, które najwyraźniej bardzo ucieszyły się na nasz widok.

Jednym słowem nie było wyjścia, jak wynająć ten pokój i już niczego więcej nie szukać. Szybko załatwiliśmy więc formalności i tak oto od dwóch tygodni nasz adres to Loi Kroh Soi 2, Chiang Mai, Thailand.
Pierwszy raz od wyjazdu z Polski wypakowaliśmy wszystkie rzeczy z plecaków, poukładaliśmy je na półkach, rozwiesiliśmy na wieszakach. Laptop doczekał się biurka, a piwo powędrowało do lodówki. A my wieczorem przypomnieliśmy sobie o jeszcze jednej zalecie okna wychodzącego na zachód…
Aham, pisałam już, że mamy basen?
Nie, zdecydowanie nie mamy najmniejszych powodów do narzekań!
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Jak szukać?
Rynek wynajmu turystom mieszkań czy domów na dłużej jest w Tajlandii bardzo rozbudowany i każdy bez problemu powinien tu znaleźć coś dla siebie. Jednak przed przyjazdem na miejsce warto najpierw rozejrzeć się w internecie, żeby nie błądzić potem daremnie po mieście. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę standardowe hasła, np. flat for rent in Bangkok, apartment for rent, room for rent.
Szukającym mieszkania w Chiang Mai, możemy zdecydowanie polecić nasze miejsce: http://lannamoon.com/
Inne strony z ofertami: http://www.chiangmai.thaiapartments.net/, http://www.chiangmailannahouse.com/, http://chabahouse.chiangmai-news.com/, http://www.chiangmaifurnishedapartments.com/, http://www.theleafchiangmai.com/, http://www.elegantlanna.com/, http://www.thedomechiangmai.com/, http://www.viangbuamansion-chiangmai.com/, http://www.chiangmaismithres.com/,
Jeśli szukamy czegoś tylko na kilka tygodni, a nie miesięcy, można też popytać w hostelach. Wiele z nich oferuje świetne warunki, włącznie z lodówką w pokoju, dostępem do kuchni i pralni, a nawet basenem.
Nie najgłupszym pomysłem może być skontaktowanie się z daną firmą, hostelem wcześniej i dopytanie o dostępność pokoi. My przyjechaliśmy w ciemno i tylko w jednym z miejsc, które mieliśmy spisane, był wolny pokój do wynajęcia na dłużej, bo akurat tego dnia ktoś się wyprowadzał.
Koszty wynajmu
Bardzo często cena zależy od okresu, na jaki chcemy wynająć mieszkanie. Najtaniej jest w przypadku mieszkań wynajmowanych na dłużej niż pół roku, a najdrożej jeśli chcemy wynająć od miesiąca do trzech.
Druga istotna kwestia to kuchnia. W Tajlandii gotowanie i jedzenie w domu nie jest tak oczywiste, jak choćby w Polsce i większość mieszkań na wynajem nie ma kuchni, i są to właściwie pokoje z łazienką i oddzielnym wejściem. Mieszkania z kuchnią są droższe blisko o połowę.
Jak się zorientowaliśmy, standardowa oferta to pokój z lodówką, łazienką, telewizorem i internetem, często z ogólnodostępną kuchnią i basenem. Koszt poniżej 10 000 bhatów za miesiąc, czyli poniżej 1 000 złotych. W cenie wynajmu jest przeważnie sprzątanie (w tym zmiana pościeli) raz na tydzień.
W koszty wynajmu przeważnie nie są wliczone opłaty za wodę i elektryczność. Jest to jednak zawsze wyraźnie zaznaczone w ogłoszeniu i przeważnie wynosi 150 bhatów/miesiąc za wodę (ok. 15 zł) i 7-8 bhatów/jednostkę elektryczności.
Niekiedy (ale rzadko) Internet (wi-fi), jest dodatkowo płatny około 300 bhatów za miesiąc (30 zł).
Za pokój płaci się za każdy miesiąc z góry w gotówce. Trzeba też wpłacić depozyt, zazwyczaj w wysokości około połowy miesięcznego czynszu.
Na co zwrócić uwagę
Żeby się dobrze mieszkało i żeby to naprawdę był odpoczynek, warto zwrócić uwagę na kilka kwestii. Dla nas najważniejsze to: ciepła woda w prysznicu, co wcale nie jest w Azji oczywistością; wiatrak, bo temperatura przekracza codziennie 30 stopni, a za klimatyzacją nie przepadamy; telewizor z kanałami w języku angielskim, żeby trochę ogłupić się wieczorem po całodziennej nauce i jednocześnie ćwiczyć język; przyzwoicie działający internet, czego chyba nie trzeba tłumaczyć; kuchnia, a konkretniej lodówka, kuchenka i czajnik, żeby w końcu móc zjeść jakieś „normalne” śniadanie i pralka, bo od czterech miesięcy wszystko pierzemy ręcznie. Dla nas „mile widziane” było też biurko lub stolik do nauki i okno od zachodu lub północy, żeby pokój nie nagrzewał się za bardzo od słońca; do kategorii „miłe udogodnienia” wrzuciliśmy balkon, bo przyjemnie jest wypić poranną kawę na świeżym powietrzu albo poczytać popołudniu książkę. A na koniec mała fanaberia – basen.
Tradycyjnie rzeczywistość zweryfikowała nasze oczekiwania. Po przejrzeniu kilku ofert w internecie okazało się na przykład, że pokoje z kuchnią są dużo droższe, bo w Tajlandii jada się głównie „na ulicy”. Tak samo próżno szukać pralki, bo nikt tu sobie nie zawraca głowy takimi zajęciami, tylko oddaje rzeczy do lokalnych praczek albo pierze w pralniach publicznych. Z kolei niemal standardem jest basen w budynku a o internet nawet nie ma co pytać, bo jest zawsze, niekiedy tylko dodatkowo płatny.