Wrażenia…
Trek wokół Annapurny to było dla nas zupełnie nowe doświadczenie. Zupełnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Nurtowały nas dziesiątki pytań i wątpliwości, ale postanowiliśmy spróbować i jak na razie była to najlepsza część naszej podróży.
Paradoksalnie, był to dla nas ogromny odpoczynek, przede wszystkim psychiczny i trochę jak wakacje od wakacji. A widoki zachwycały nas jak mało co do tej pory.
Obawialiśmy się w sumie trzech rzeczy: że mamy za słabą kondycję, że będzie niebezpiecznie, że w pewnym momencie nie damy rady iść dalej i co wtedy… Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.
Niżej wrzucamy kilka subiektywnych rad i przemyśleń, opartych na naszych doświadczeniach. Trek robiliśmy w szczycie sezonu, od połowy października. Trzeba pamiętać, że warunki na szlaku są różne w zależności od tego, w którym miesiącu idziemy, dlatego nasze opinie nie mogą być jedyną wskazówką.
Tym, którzy rozważają treki wokół Annapurny (lub inny trek w Himalajach), gorąco polecamy forum Travelbit.pl i wątek Nepal i wszystko o nim
Jak to wygląda
Nie bez przyczyny Annapurna Circuit nazywany jest coca-cola trekiem. Szlak poprowadzony jest tak, że co kilka godzin przechodzi się przez wioski, wyżej zaś, gdy już nie ma wiosek, są skupiska lodgy. W tych miejscach się nocuje i je posiłki, dlatego nie trzeba mieć własnego namiotu czy jedzenia. Wszystko można kupić po drodze, a w plecaku mieć tylko ubrania, kosmetyki i inne potrzebne drobiazgi.
Formalności
Żeby legalnie pójść na trek wokół Annapurny musimy wyrobić dwa dokumenty permit i TIMS. Potrzebne są po dwa zdjęcia paszportowe (w sumie cztery), nie potrzeba ksera paszportu. Obydwa dokumenty wyrobiliśmy w Kathmandu, zajęło to około dwóch godzin. Biuro jest czynne także w niedzielę.
Noclegi i warunki w lodgach
Na szlaku śpi się w lodgach, czyli hostelach. Z tego powodu Trek wokół Annapurny często nazywany jest coca-cola trekiem – bo jest niemal luksusowo… W większości miejsc obowiązuje zasada, że śniadanie i kolację je się w lodgy, w której się śpi. Dzięki temu nocleg jest tańszy, a właściciel zarabia na jedzeniu. Bardzo często używaliśmy tego argumentu, żeby stargować cenę za nocleg, zazwyczaj udawało się ją obniżyć do połowy. Wiemy, że większe grupy dostawały nocleg za darmo w zamian za obietnicę jedzenia na miejscu. Ale co pięć osób do wyżywienia (i zapłacenia) to nie dwie…
Warunki są bardzo skromne, ale byliśmy pozytywnie zaskoczeni wyglądem pokoi. Przeważnie były wykończone drewnem, dzięki czemu sprawiały wrażenie przytulanych i ciepłych (choć ciepło nigdy nie było). Łazienki czasem w pokojach, czasem wspólne dla wszystkich, toaleta przeważnie kucana. Ciepły prysznic był baaaardzo rzadko, tylko raz mieliśmy w cenie pokoju (Braka), w pozostałych sytuacjach musieliśmy dodatkowo zapłacić (ok. 4 zł). Często właściciele mówią, że jest ciepła woda, ale w rzeczywistości jest ona ogrzewana z baterii słonecznych, więc jest raczej mocno letnia niż gorąca. Gwarancją gorącej wody jest piecyk gazowy. A w kilku miejscach w ogóle nie było prysznicy (Blue Ship, Churli Ledar, High Camp).
Przez pierwsze kilka dni w pokojach nie było żadnych koców czy kołder, także od razu po przyjściu na wszelki wypadek prosiliśmy właścicieli o jeden zestaw na noc. Wyżej koce lub kołdry były już od razu w pokoju. Przeważnie wyglądały przyzwoicie, w miarę czyste, nie mieliśmy problemu by się nimi dodatkowo przykryć (zawsze używaliśmy własnych śpiworów, dopiero na to koc, kołdra). Zawsze były bardzo ciepłe i tylko raz zdarzyło się, że spaliśmy całą noc w ubraniach.
Jedzenie
Nie trzeba brać ze sobą absolutnie nic do jedzenia. Oczywiście można, jeśli chcemy zaoszczędzić lubimy dźwigać albo po prostu mamy ochotę gotować samemu (wtedy musimy też mieć kuchenkę i butlę z gazem). Na trasie można kupić wszystko, czego potrzebujemy, nie ma mowy o głodowaniu, chyba że ze skąpstwa. My kupiliśmy wcześniej tylko kilka batoników, ale można je bez problemu dostać na szlaku (nawet niewiele drożej niż w Kathmandu na Thamelu).
Menu jest mało urozmaicone, większość miejsc oferuje podobne minimum. Czasem pojawiają się dodatkowe rarytasy. Im dalej, tym ceny były wyższe. Ale jedzenie zawsze było pyszne! Może po wysiłku wszystko smakuje lepiej, a może na szlaku wiedzą, co turysta lubi? W naszym menu zdecydowanie królowały naleśniki (na śniadanie albo jako przekąska), owsianka (z miodem, jabłkiem, bananem albo bez niczego), a na kolację Dal Bhat, smażony ryż lub smażony makaron z warzywami. Do picia herbata z sokiem z limonki (lemon tea), czasem gorąca woda z sokiem z limonki i cukrem (hot lemon).
Inni turyści
Trek wokół Annapurny jest bardzo popularny i innych turystów spotyka się cały czas. Większość, których my spotykaliśmy była z przewodnikiem i/lub tragarzem. Zdecydowanie więcej spotykaliśmy zorganizowanych grup, nawet do dwudziestu osób w jednej wycieczce, niż indywidulanych turystów. Jest to o tyle dobre, że jak nie wiesz gdzie iść, to albo na horyzoncie widzisz innych ludzi, albo możesz zaczekać i prędzej czy później ktoś Cię dogoni. Jak coś się stanie, to też prędzej czy później ktoś będzie przechodził.
Przeważnie obecność innych turystów zupełnie nam nie przeszkadzała, bo ze względu na naszą kiepską kondycję, albo nas wyprzedzali i szli sobie daleko, daleko, albo mieli jeszcze gorszą kondycję niż my, i zostawali daleko w tyle… Zazwyczaj zaraz na początku mijały nas spore grupy, a potem tylko widzieliśmy ich na horyzoncie. Zdecydowanie mniej osób, a czasem wręcz nikogo, spotykaliśmy na alternatywnych ścieżkach. (Z Besisahar do Ngadi, górne ścieżki do Upper Pisang i do Braki, ścieżka z Shree Kharki do Yak Kharki przed połączeniem ze ścieżką z Manangu).
Kilka luźnych uwag
zasięg w telefonie – przez większość czasu nie mieliśmy zasięgu (telefony w polskiej sieci Orange), przed przełęczą zasięg był tylko w Chame, a za przełęczą był w Muktinath i Kagbeni
elektryczność – światło w pokojach jest, ale gniazdka z prądem tylko na początku szlaku, potem nie było problemu z ładowaniem baterii, ale wyłącznie za opłatą (cena 100-150Rupee za naładowanie jednej baterii; w High Camp 100Rupee za 1h ładowania)
internet – nie korzystaliśmy ani razu, ale na pewno był w Manangu (w kafejce internetowej, cena 15-20Rupee za minutę, działa podobno potwornie wolno)
pieniądze – mieliśmy ze sobą zapas gotówki na cały szlak, po drodze nie widzieliśmy bankomatów, za to w kilku miejscach były kantory
zakupy podczas treku – jeśli podczas treku okaże się, że czegoś zapomnieliśmy to nie ma się o co martwić: w Manangu można kupić wszystko za w miarę rozsądną cenę. Np. batonik kosztuje tam 85Rs (w Kathmandu koszt to około 60Rs), balsam do ust 25Rs, za kurtkę z windstoperem i polarową podszewką zapłaciłem 2 500Rs (niecałe 100zł – bez polara kosztowała 1500Rs, ale nie było rozmiarów na mnie); oczywiście podróbka, ale na kilka dni w zupełności wystarczyła
Nasze pytania i wątpliwości przed ruszeniem na szlak
Mamy za słabą kondycję…
Wstyd się przyznać, ale nie ma co ukrywać… lenie z nas straszne i nie uprawiamy regularnie żadnych sportów…Na treku szybko się okazało, że nie mamy czym się martwić. Wystarczy iść wolniej i planować krótsze odcinki. Dzięki licznym lodgom można spokojnie każdego dnia robić po 4-5 godzin treku. Na takich odcinkach „zaliczymy” co najwyżej jedno cięższe wejście pod górkę. Przy czym nie ma tu mowy o żadnych wspinaczkach, tylko wchodzenie pod stromą górę. W odpowiednim tempie i z przystankami każdy jest w stanie to zrobić.
Czy będzie niebezpiecznie?
Tego bałam się najbardziej. Na szczęście na tej trasie nie ma takich ścieżek, których nie dałoby się bezpiecznie przejść. Droga przeważnie jest szeroka i nawet jak biegnie zboczem góry, trudno mówić o ryzyku. Przez cały trek było tylko kilka odcinków, gdy czułam się mniej komfortowo, ale nadal nie niebezpiecznie. Jedyny raz, gdy było moim zdaniem niebezpiecznie i odczuwałam ryzyko to szlak na Ice Lake. Ale to jest trek dodatkowy, który można zastąpić innym trekiem aklimatyzacyjnym. Trasy na Tilicho Lake nie robiliśmy, także nie jesteśmy w stanie nic powiedzieć o jej wyglądzie.
A co jak w pewnym momencie stwierdzę, że nie dam rady iść dalej?
Ani razu tak nie było. Przede wszystkim dlatego, że można robić bardzo krótkie odcinki. Ale gdyby zdarzyło się tak, że nie chcemy/nie możemy iść dalej, to nie będzie wielkim problemem wrócić. Ze względu na budowaną drogę jeepy dojeżdżają coraz dalej, a tam gdzie nie dojeżdżają, za transport służą konie. Bez problemu można wynająć konia, który nas zwiezie niżej albo dowiezie do przełęczy.
Czy trzeba iść po śniegu?
Wizja wchodzenia pod stromą górę po śniegu prześladowała mnie przez cały czas. Ale śnieg to my widzieliśmy tylko na szczytach gór. Dwa razy zdarzyło się, że śnieg padał, ale był tak drobny, że zanim doleciał do ziemi, to się roztapiał. Na trasie do przełęczy śnieg leżał, ale cała ścieżka była wydeptana przez turystów, także pierwsze kroki po śniegu zrobiliśmy dopiero na przełęczy, gdy ustawialiśmy się do zdjęcia.
Wiszące mosty…
Przed pójściem na trek wokół Annapurny myślałam, że tych mostów da się uniknąć…Ale naiwna byłam. Już pierwszego dnia przeszliśmy przez dwa wiszące mosty. I choć nie były to najprzyjemniejsze momenty na treku, to muszę przyznać, że są one bardzo stabilne i nie ma najmniejszych powodów do obaw. Na wszelki wypadek zawsze czekałam aż inni przejdą, wtedy most mniej się kołysał i czułam się pewniej. No i lepiej nie patrzeć w dół, bo od szczebelków trochę mieni się w oczach, a poza tym kijki pod pachę i do przodu!
Jak przetrwać, czyli kilka rad dla takich jak my 🙂
bagaż – im lżejszy tym lepiej, a co dokładnie wrzucić do plecaka piszemy tu
zapas czasu – by nie gonić z miejsca na miejsce, iść swoim tempem, nie patrzeć na tych, co nas wyprzedzają, tylko cieszyć się pięknymi widokami i delektować trekiem
obserwować organizm – jeśli się szybko męczymy, idźmy wolniej, trek to nie wyścig. Nie planujmy, że koniecznie musimy dojść do danej wioski. Lodge są na tyle często, że można robić odcinki po 4-5 godzin dziennie (a czasem nawet krótsze). Oczywiście w takim tempie nie przejdziemy przez przełęcz 5 czy 6 dnia, ale najważniejsze, żeby trek sprawiał nam przyjemność.
dzień przerwy – jak czujemy, że robi się za ciężko zróbmy sobie dzień przerwy, odpocznijmy, wygrzejmy się na słońcu. Następnego dnia będzie nam się szło od razu lepiej!
aklimatyzacja – o tym powinno być na samym początku – kto ignoruje zalecenia i idzie aby szybciej do przodu, ten… nierozsądny, mówiąc delikatnie. Gdy przekroczymy 2 500m npm musimy pilnować aby spać maksymalnie 500 metrów wyżej od ostatniego noclegu. Raz na jakiś czas może to być 700 metrów, ale nie więcej. W ciągu dnia możemy wejść także 1 000 metrów, a nawet więcej w górę, pod warunkiem, że na noc wrócimy spać niżej. Dodatkowo zaleca się zrobić dzień przerwy po każdym kolejnym 1 000 metrów w górę. Świetnym miejscem do tego się nadającym jest Braka czy Manang (około 3 500m npm). Wiele osób na ten dzień przerwy poleca trek na Ice Lake. Ten ostatni nie podobał nam się ze względu na niebezpieczną ścieżkę (moim zdaniem) i brzydkie jezioro (to też subiektywna ocena), ale ze względu na aklimatyzację i trening dla nóg warto go zrobić.
wiatr – to jest główny przeciwnik. Po przekroczeniu 2 000m npm każdego dnia po godzinie 12:00 zaczynało wiać i z każdą godziną wiatr przybierał na sile. Naszym sposobem na niego było wczesne ruszanie na trasę (ok. 7:00 – 8:00 rano) i w miarę możliwości wczesne kończenie. Bardzo przydatne (niezbędne) jest ubranie z windstoperem: spodnie, kurtka (bluzka), czapka (chustka, kaptur), rękawiczki.