Rano wsiadamy w jeepa jadącego do Jomson. To tylko pół godziny drogi, ale obawiamy się, czy dojedziemy żywi… Razem z nami jedzie pięć dziewczynek do szkoły. Tłumaczymy sobie, że ze względu na dzieci, może kierowca będzie jechał ostrożniej…?
Byle do przodu
W tumanach kurzu, raz drogą, raz korytem rzeki, trąbiąc niemal cały czas, dojeżdżamy do Jomson. Tu przesiadamy się na autobus jadący do Ghasy. Niestety nic dalej nie jedzie. Telepiemy się więc kilka godzin po czymś, co tutaj nazywają drogą. Cały czas mijamy idących turystów, zasłaniających się od kurzu, jak my jeszcze zaledwie wczoraj. Czyli to tędy musielibyśmy maszerować… Jest wąsko, droga usłana kamieniami, a nawet małymi skałami. Meandrujemy od lewej do prawej, żeby tylko jakoś przejechać.
Droga śmierci
Kilka uderzeń głową o sufit i okno, parę obić kolan o siedzenie i już jesteśmy w Ghasie. Tu przesiadka na autobus do Beni. Czyli powtórka z rozrywki. Tylko muzyka w autobusie gra jeszcze głośniej. Próbujemy rozmawiać z poznanym Nepalczykiem. Przekrzykując warkot silnika i hinduskie rytmy, mówi nam, że w zeszłym tygodniu na tej trasie jeep spadł w przepaść. Zginęło 14 turystów i lokalny kierowca…Wcale nas to nie dziwi, a droga spokojnie mogłaby startować w rankingach najniebezpieczniejszych tras świata…Na szczęście do Beni coraz bliżej…
Dziś już zamknięte
Gdy dojeżdżamy do Beni jest już ciemno, latarnie nie świecą, wydaje się jakby to był środek nocy. A dopiero 18:00. Łudzimy się, że jeszcze coś jedzie do Pokhary, ale wygląda na to, że musimy tu zostać na noc. Pierwszy autobus jutro o 6:00 rano.
Technicznie rzecz biorąc były jeszcze taksówki oraz jeepy do Pokhary. Taxi w cenie 5000Rs (max 4osoby), jeep 8000Rs (max 14osób) – trzeba było tylko samemu skompletować załogę. Dla porównania autobus kosztuje 220Rs od osoby. (100Rs = 4zł)