Dlaczego??? Dlaczego wybraliśmy się do tego cholernego jeziora? To pytanie miałam dziś w głowie przez cały dzień. A zaczęło się tak:
Wycieczkę na Ice lake poleca wiele osób ze względu na dobrą aklimatyzację. Z 3450 wchodzi się na 4600 i schodzi na 3450, żeby spędzić noc. Nigdzie nam się nie spieszyło, jezioro podobno ładne, a aklimatyzacji nigdy za dużo (chyba…), więc ruszyliśmy na szlak.
Pierwsze ostrzeżenia
Jeszcze rano, przy śniadaniu spotkani Szwajcarzy mówią, że idzie się ciągle pod górę, jest dość męcząco, a droga w dół wydaje się nie mieć końca. „-Jak dojdziecie do flag to będzie dopiero połowa drogi”, mówią. -Nam to zajęło 3,5h, ale szliśmy bardzo szybko”.
Pierwsze wątpliwości
Nie przywiązujemy większej uwagi do ich słów… W naszym przewodniku napisane jest, że to 4 godziny w dwie strony. Nawet jakby miało zająć 5 godzin, no to przecież nie tak dużo, myślimy. I bierzemy pół butelki wody, dwie drożdżówki i idziemy. I idziemy, i idziemy. Praktycznie po płaskim, w dodatku jakby trochę w innym kierunku niż jezioro. Już mamy wątpliwości czy to dobra trasa. Jest strasznie wąsko, więc nie uśmiecha nam się powrót tą samą drogą. Idziemy więc dalej. Gdzieś tam w oddali widzimy wioskę, rzekę, drogę. Ale trasy na Ice Lake nie ma…
Jeszcze trochę przed siebie i…Ha! Są flagi! Ale to nie możliwe, że to dopiero połowa trasy! Szwajcarom na pewno chodziło o inne flagi, których nie zauważyliśmy. Idziemy już dobre 1,5h… To dopiero połowa drogi?
Pierwsze zwątpienie
Idziemy dalej. Teraz to już regularna wspinaczka. Do góry i do góry, i znów do góry. Robi się coraz zimniej, zakładamy polary. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach wygrzebujemy szaliki, potem czapki, rękawiczki. Robimy coraz więcej przystanków, mijają nas kolejni turyści. Ja już naprawdę nie mam siły iść dalej. Przed nami kolejna górka. Jak za nią nie będzie jeziora, to…
Na szczęście to było jednak ostatnie większe podejście. Teraz już tylko marsz wąską ścieżką zboczem góry. I choć prawie płasko, to idzie się ciężko. To już ponad 4 tysiące, nasz brak kondycji daje o sobie znać. Ale widoki, nie powiem, całkiem, całkiem…
W końcu docieramy nad jezioro. Pięć godzin! Pięć godzin tu właziliśmy i cóż za rozczarowanie. Po takim wysiłku spodziewałam się czegoś powalającego, tymczasem wygląda ono zupełnie zwyczajnie.
O wiele ciekawiej wygląda mniejsze jeziorko tuż obok. Z ośnieżonymi szczytami w tle robi na nas większe wrażenie niż osławione Ice Lake.
Jezioro zaliczone, możemy wracać. Przed nami dłuuuga droga w dół. Szwajcarzy mieli rację! Ona się nie kończy! Pokonujemy kolejne zakręty, a w oddali nawet nie widać końca drogi. Idziemy wąską ścieżką, zrywa się porywisty wiatr. Wcale nie jest fajnie. W końcu, po trzech godzinach widzimy na horyzoncie wioskę. Co za ulga!!!
To był najtrudniejszy dzień dotychczas. Nie tylko ze względu na wysiłek, ale na charakter ścieżki. Wąska, stroma, miejscami niebezpieczna. Wracam zmęczona i wściekła, że wybraliśmy się na taki odcinek. Wiedząc, jak wygląda ścieżka, szczególnie zaraz za wioską, na pewno nie zdecydowałabym się. Ani przez moment nie odczuwałam przyjemności z tego treku. A jezioro….jak to górskie jezioro. Cieszymy się tylko, że zrobiliśmy aklimatyzację i przećwiczyliśmy nogi. Dobry trening przed późniejszym długim zejściem z przełęczy do Muktinath.
Nagroda czeka w hostelu
Wieczór spędzamy w jadalni wynagradzając sobie trudny dzień pyszną kolacją. Popijamy kolejne łyki gorącej lemon tea i… chyba słyszę polski. Tam, na drugim końcu sali chyba siedzą Polacy! Nie jesteśmy pewni, bo obleśny Niemiec siedzący za nami rozprawia o czymś tak głośno, że zagłusza wszystko i wszystkich. Ale uparcie podsłuchujemy i próbujemy wyrwać jakieś polsko brzmiące wyrazy. Nie chcemy iść w ciemno, bo głupio. Już kilka razy tak kogoś zaczepiłam i potem okazało się, że Francuzi albo Czesi.
Ale teraz już nie mam żadnych wątpliwości! Polacy! No super, tylko jesteśmy tak zmęczeni po tym cholernym jeziorze, że nie mamy siły z nimi gadać. Może przy śniadaniu ich spotkamy? Ehh, nie, trzeba podejsć teraz, bo rano uciekną. Resztą sił zmuszamy nasze umysły do myślenia i ruszamy do ataku.
„-Dobry wieczór!”, wypalamy do zaskoczonych Polaków. Wymieniamy tylko kilka zdań, bo jedyne o czym marzymy to pójść spać. Ale ustalamy, że rano wszyscy tu jeszcze będziemy, więc przekładamy plotki na śniadanie. Tak oto poznaliśmy mocną ekipę z Dolnego Śląska. 🙂
podsumowanie
8,5h treku w tym 0,5h przerwy nad jeziorem
z 3450m npm na 4600m npm i z powrotem