Chiny słyną z doskonałej, różnorodnej kuchni. I o kuchni dziś będzie, ale nie tej typowo chińskiej, a ujgurskiej. Przejedzeni chińskimi specjałami z rozmarzeniem czytaliśmy o kebabach, które miały na nas czekać w Xinjiangu.
Gdy po kilkunastogodzinnej podróży dotarliśmy do Turfanu – pierwszego ujgurskiego miasta na naszej trasie, wyczulone nosy szybko zaprowadziły nas na nocny market. Wprost na stragany z jedzeniem. Przy licznych stolikach rozstawionych na parkingu jedli miejscowi. Kebaby! Tu na pewno będą kebaby – stwierdziliśmy jednogłośnie. Tymczasem było tam kilkanaście mini kuchni, ale w większości przyrządzało się to samo. Na charakterystycznych grillach opiekały się nadziane na szpikulce kawałki baraniny. No nie do końca tak miały te kebaby wyglądać, ale puste brzuchy nie pozwalały na dalsze poszukiwania. Zamówiliśmy kilka sztuk, do tego piwo i towarzystwo lokalsów. Oczywiście było pyszne!
Wtedy jeszcze łudziliśmy się, że te szaszłyki to jakiś lokalny przysmak, a dalej, w Urumczi czy Kaszgarze na pewno znajdziemy kebaby, jakie znamy z Polski. No może nie takie same, ale chociaż zawierające coś więcej niż tylko mięso na patyku…
Szybko okazało się, że ujgurski kebab to właśnie taki szaszłyk, na którym są cztery kawałki baraniego mięsa. Opieka się je na podłużnych rożnach, wachlując kawałkiem dykty.

Do tego obowiązkowo chleb. Tak, tak, mają tu chleb. Wygląda i smakuje podobnie jak nasz cebularz, tylko nie ma w nim tak dużych kawałków cebuli, a jedynie delikatny cebulowy posmak. Widzieliśmy różne rozmiary i z różnymi wzorkami na wierzchu. Zastosowanie jedno: jako zagrycha do kebaba. Czasem składa się chleb na pół i do środka wrzuca mięso z kebaba. Ale taką wersję widzieliśmy tylko ze dwa razy.
Kebab z chlebkiem to tylko początek jedzenia. To taka „poczekajka” przed daniem głównym, czyli makaronem z sosem. Można go dostać na każdym kroku, a już na pewno wszędzie tam, gdzie serwują kebaby.
Makaron smakuje po prostu jak makaron, tyle, że jest baaaardzo długi. Żeby nałożyć porcję kucharz bierze kilka klusek w garść, wrzuca na talerz, a to co za dużo to urywa ukręcając ręką.
Do tego dostaje się sos o trudnym do określenia smaku. Jest to coś paprykowo – pomidorowego z przewagą papryki. W sosie pływają kawałki zielonej fasolki szparagowej, małe czerwone papryczki, kawałki zielonej papryki, śladowe ilości pomidorów, troszkę cebulki i czasem trafi się mały kawałek mięsa.
Do tego wszystkiego czarna herbata w imbryczku, oczywiście za darmo. Bo herbata do posiłku przecież się należy, o!
Jakby komuś było mało to może jeszcze kupić bajgla. Smakują jak nasze bułki kajzerki, tylko są bardziej zbite, i strasznie ciężkie
A na deser obowiązkowo lody. Ujgurzy chyba uwielbiają lody, bo można je kupić na każdym kroku. Smakują śmietanowo – jogurtowo. No i jeszcze owoce. Najpopularniejsze tutaj to winogrona, arbuzy i melony. Nie trzeba kupować od razu całego, można tylko kawałeczek.
Sama słodycz. Mniam!