Odwiedziliśmy Singapur. Ach, cóż to jest za miasto!
Zaledwie trzy noce, dwa dni na zwiedzanie. Krótko. Te kilka turystycznych miejsc, które odwiedziliśmy, kilka ulic w centrum, które widzieliśmy. To wszystko za mało by formułować generalne sądy. Ale czyż to nie pierwsze wrażenia są najważniejsze?
Na początku Singapur wydał nam się całkiem zwyczajny. Wcale nie powalił na kolana czystością czy porządkiem. Ot, wielka, współczesna metropolia. Zupełnie jak zachodnioeuropejskie stolice, tylko bez całej tej części z zabytkami, starówkami i pałacami.
Ale zaraz, zaraz, nie jesteśmy w Europie, tylko w samym centrum Azji! Azjatyckie rysy mieszkańców, napisy po chińsku i egzotyczne zapachy musiały nam przypominać, że jeszcze nie wróciliśmy na Stary Kontynent.
Zaskoczyły nas za to ogromne przestrzenie, szerokie ulice, pasaże, skwery z zielenią, parki… Zmieścić na tak małej powierzchni tyle wieżowców, bloków, centrów handlowych i jeszcze wypełnić je przepastnymi ulicami i terenami zielonymi! To już jest sztuka, o której w Europie dawno zapomniano.
To miasto ma więcej oddechu niż niejedna wioska położona z dala od ruchliwych dróg. Można spacerować godzinami i zupełnie nie czuć zmęczenia wielkim miastem. Tu patio, tam zagajnik, za rogiem przejście przez centrum handlowe, potem ścieżka przez sam środek ekskluzywnego hotelu. Cały ten luksus i blichtr nie kryje się za wysokimi murami. To wszystko jest otwarte, dla ludzi, dla pieszych, dla nas.
Chinatown czyste, wysprzątane, urocze kamieniczki ciągną się wzdłuż ulic. Nikt nie pluje, chodnik równiutki, nie zastawiony dziesiątkami zbędnych rzeczy. W Little India może faktycznie trochę śmierdzi podobnie, tym ohydnym curry i muzyka głośna aż do przesady, ale poza tym nic z Indii.
Na jednym z portali podróżniczych przeczytałam opinię, że to miasto nie ma klimatu. Bo właśnie Chinatown takie czyste, bo Little India jak nie Indie. A mi się tak podoba. Dla mnie to jest właśnie klimat Singapuru. Porządek, metal, szkło, luksusowe hotele, eleganckie restauracje. A po brud można przecież zawsze pojechać do Chin czy Indii.
Singapur to miasto dla ludzi. Tu nie ma nic nadzwyczajnego, żadnych zaskakujących rozwiązań. Bo i nie musi być. Wystarczy, że to co jest działa bez zarzutu. Jak twierdzi Fryderyk, to miasto nie ma żadnych plusów. Ono po prostu nie ma minusów.
Pracownik naszego hostelu miał odmienne zdanie. Jak stwierdził, Singapur to bardzo stresujące miasto. Szczególnie dla starszych ludzi. Bo tu się robi biznes, wielkie pieniądze. To trochę takie miasto pięknych i bogatych. To by się zgadzało z tym, co widziałam w jednym z programów na BBC. Podobno opieka zdrowotna dla starszych ludzi szwankuje, brakuje miejsc w szpitalach publicznych. Nawet w prywatnych nie zawsze można znaleźć miejsce. Wcale lepiej nie mają też dzieci, a raczej ich rodzice. Bo szkoły drogie a o domu z ogródkiem to lepiej zapomnieć.
Nas jednak Singapur zachwycił. A już wieczorny spacer Marina Bay nie ma sobie równych. No może jeszcze tylko nocny wyścig F1 mógłby go wzbogacić.
Więc to jest ten Wielki Świat?
O tak, podoba mi się. I wcale bym się nie obraziła gdybyśmy tu zamieszkali na jakiś czas.