Gdybyśmy przeprowadzili się do Australii, to gdzie chcielibyśmy mieszkać? W grę wchodzą tylko dwa miasta. Bo tak właściwie to w Australii są tylko dwa miasta.
Oczywiście przesadzam z tymi „tylko dwoma” miastami. Miast jest tu o wiele więcej, na wschodnim wybrzeżu to właściwie jedno za drugim. Takich po kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Zdarza się nawet i kilkaset tysięcy, jak Perth czy Adelajda. Ale powiew wielkomiejskości poczułam dopiero gdy dotarliśmy do Melbourne. A w Sydney to już niemal kosmopolityczna bryza…
Obydwa miasta bez wahania można nazwać metropoliami. Szklane biurowce, zakorkowane ulice, ekskluzywne butiki i eleganckie restauracje. Do tego bezdomni, żebracy, kloszardzi. Wszystko co doskonale znamy z europejskich stolic (i nie tylko stolic) i wszystko, czego do tej pory w Australii nie widzieliśmy. Przynajmniej nie na taką skalę.
Zastanawiam się co jeszcze napisać o tych miastach, bo szczerze powiedziawszy nie zrobiły one na nas większego wrażenia. Oczywiście nie wszystko od razu musi powalać na kolana. Ale tak na pierwszy, turystyczny rzut oka, te dwie australijskie metropolie są dość nijakie.
Co się na przykład zwiedza w Melbourne? Otóż można się przejechać zabytkowym tramwajem, bo podobno mają tu najbardziej rozwiniętą sieć tramwajów na świecie. Ale jak akurat nie odbywa się wyścig F1 albo rozgrywki Australian Open, to trudno znaleźć dobry powód dla wizyty w tym mieście. My po pierwszym dniu nie wiedzieliśmy co zrobić i kusząca była jedynie pokusa przesiedzenia całego dnia w jednej z urokliwych kawiarni na Degraves Street albo poszukania street artu gdzieś poza Hosier La.

Z Sydney nieco łatwiej. Każdy turysta pierwsze kroki skieruje oczywiście pod budynek opery. Potem do pobliskiego ogrodu botanicznego, żeby zrobić klasyczne zdjęcie opery z mostem w tle. Potem jeszcze w okolice samego mostu. I na tym właściwie kończą się zwiedzaniowe możliwości. Można jeszcze powłóczyć się wzdłuż zatoki i popatrzeć na to podobno jedno z najpiękniejszych miast na świecie. No właśnie, malownicze położenie nad zatoką z pewnością dodaje Sydney uroku. Ale żeby od razu jedno z najpiękniejszych na świecie?
Melbourne i Sydney z pewnością nie są miastami jedynymi w swoim rodzaju, co można powiedzieć przykładowo o Hong Kongu czy Singapurze. Gdy już się jest w Australii to z pewnością warto je odwiedzić, ale czynienie tej wizyty głównymi punktami wycieczki byłoby ogromnym błędem.
Jednocześnie obydwa miasta są niezwykle przyjemne, tak po prostu do pospacerowania, do pobycia. Mogę sobie wyobrazić, że ich mieszkańcom mieszka się tu bardzo wygodnie i bynajmniej nie nudno. To chyba trochę jak z Warszawą, która dla przyjezdnych jest szara i brzydka, ale mieszkańcy szybko znajdują tu dla siebie miejsce.

Zastanawiam się, do którego z tych miast mogłabym wrócić. Bo Melbourne już po pierwszym dniu nas znudziło. Sydney po trzech dniach pozostawiło pewien niedosyt. Ale to chyba jednak klimatyczne uliczki Melbourne, zapełnione kawiarnianymi stolikami, z unoszącym się w powietrzu zapachem kawy i perfum zostaną na dłużej w mojej pamięci.