Kaszgar. Już sama nazwa przywołuje mi na myśl obrazy z Księgi tysiąca i jednej nocy. To tu po okrążeniu pustyni Takla Makan łączyły się dwie drogi Jedwabnego Szlaku, północna i południowa. Tędy wędrowały karawany, tu sprzedawano i kupowano drogie materiały, szlachetne kamienie, orientalne przyprawy.
Jeszcze przed przyjazdem wyobrażałam sobie zatłoczone ulice mieniące się setkami barw od kolorowych szat muzułmanek. W uszach miałam kakofonię dźwięków tworzoną przez trąbiące samochody i przekrzykujących się straganiarzy. A nad miastem miały dominować minarety i głos muezina wzywający do modlitwy…
Obiecujące początki
W palącym słońcu i tumanach kurzu wysiadamy na międzynarodowym dworcu autobusowym w Kaszgarze. Przynajmniej tak nam się wydaje, bo miejsce, w którym się znajdujemy nijak ma się do hucznej nazwy, którą mu nadano. Mamy wręcz wątpliwości czy to na pewno dworzec. Ale wszyscy wysiedli, kierowca pogania, więc bierzemy bagaże i szukamy wyjścia. Podobno jakiś miejski autobus ma stąd jeździć do centrum. Ale cała ta okolica wcale nie wygląda jakby tu bywał miejski autobus. Dziurawa droga, walące się chałupy, tumany kurzu w powietrzu wzniecane przez przejeżdżające motocykle i skutery. Zapowiada się nieźle.
W końcu jednak docieramy do głównej drogi. Ta wygląda już zupełnie nowocześnie, nawet jest przystanek i wkrótce nadjeżdża autobus. Parę minut jazdy i już za oknem widzimy szerokie asfaltowe ulice, wysokie budynki, tłumy na chodnikach i trąbiące na siebie wzajemnie skutery i taksówki. Kaszgar to duże miasto, wielkości mniej więcej Lublina. Zamieszkuje go 350 tysięcy ludzi. Z dawną oazą nie ma już nic wspólnego, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
Muezin śpiewa, trzeba wstawać
Zatrzymujemy się w hostelu Pamir. Jego okna wychodzą na północną ścianę meczetu Id Kah. To centralny punkt miasta, w którym cały czas gromadzą się miejscowi. Przesiadują na schodkach, na placu, w okolicznych knajpkach. Za każdym razem, gdy muezin wykrzykuje adhan, a my jesteśmy akurat w hostelu, słyszymy go doskonale. Popijając sok z melona na hostelowym tarasie podglądam przez okno modlących się mężczyzn. Po wezwaniu muezina dosłownie w parę minut ulica zapełnia się wiernymi. Rozkładają swoje dywaniki jeden obok drugiego. Niektórzy przyszli już wcześniej i są pogrążeni w modlitwie, inni jeszcze rozglądają się wokół, aby za chwilę kłaniać się nisko razem z pozostałymi.
Gdy mężczyźni się modlą, kobiety czekają nieopodal. Zakryte chustami, już nie tylko na włosach. Wiele z nich nosi tradycyjne brązowe chusty, narzucone na głowę i zakrywające całą twarz.
Na „naszej” ulicy od rana do późnych godzin wieczornych odbywa się handel warzywami, owocami, baraniną, chlebem, bajglami. Działają liczne knajpy z lokalnym jedzeniem, czyli kebabem i kluskami. Wystarczy wyjść z hostelu, by od razu wpaść w wir ulicznego życia. Ktoś krzyczy, z tyłu trąbi taksówka, obok przejeżdża skuter. Mężczyźni po modlitwie popijają herbatę. Kobiety przechadzają się parami, jedzą lody, oglądają kolorowe chusty. Dzięki temu choć trochę udaje nam się poczuć atmosferę dawnego Kaszgaru.
Stare miasto nie takie stare
Wybieramy się na spacer „starymi” uliczkami Kaszgaru. Ale niewiele tu śladów dawnego Jedwabnego Szlaku. Ze starych, tradycyjnych domów z wyschłego błota pozostały pojedyncze ściany, czasem narożnik. Gdzieniegdzie kawałek dachu. Tak zwane stare miasto wygląda jakby dosłownie przed chwilą miało tu miejsce trzęsienie ziemi. Wszędzie gruz i piach. Stare domy wyburza się, a w ich miejsce powstają bloki. Nijakie, bez wyrazu, dokładnie takie, jakie znamy z polskich miast.
Wszystko pokrywa gruba warstwa pyłu. Szyldy sklepów, barwne zdobienia budynków, kolorowe drzwi domów, wszystko jest wyblakłe od palącego słońca. Jakby jeszcze to miało dowodzić, że lata świetności Kaszgar ma już za sobą.
Dwa wielbłądy poproszę
Na obrzeżach miasta raz w tygodniu odbywa się targ żywych zwierząt. Jedziemy całkiem długo za miasto, po drodze mijamy samochody z krowami na pace, motory z przyczepkami, w których jadą owcy i kozy. Ktoś wiezie byka, a za chwilę widzimy konie. To na pewno dobry kierunek. Gdzieś tu odbywa się sławny targ.
Kozy, barany, owce, krowy, byki, konie. Jest nawet jak i wielbłąd. Wciąż wjeżdżające i wyjeżdżające traktory wzbiją w powietrze tumany kurzu. Gdy pył opadnie oglądamy jak kilku mężczyzn próbuje zmusić byka do zejścia z paki samochodu. Ale bykowi wcale nie uśmiecha się schodzić. Mężczyzna pomaga sobie kijem, pchając z całej siły byka, a trzech innych stoi na ziemi i ciągnie za liny przytwierdzone do zwierzęcia. Ale nic nie działa. Trwa to dobrych kilkanaście minut. W końcu nagle byk po prostu zeskakuje, obryzgując wszystkich dookoła błotem i odchodami… Bezcenne…
Za chwilę widzimy ciężarówkę pełną owiec. I znów ta sama historia, trzeba je ściągnąć na dół. Tym razem mężczyzna stojący na pace łapie owcę za nogi i opuszcza ją wzdłuż boku samochodu, prosto w ręce czekającego na dole kolegi. Trzymając owcę za jedną nogę może już ją obniżyć tak, by ten drugi bez problemu ją złapał.
Wchodzimy w kolejne „alejki”. Ale nie ma ich wiele. Spodziewałam się ogromnego placu z setkami przekrzykujących się mężczyzn, dziesiątek zwierząt aż po horyzont, licznych stoisk z jedzeniem a do tego całej rzeszy dodatkowych atrakcji. A cały ten market to kilka alejek na krzyż, które można obejść w pół godziny…
Legenda Kaszgaru przyciąga rocznie ponad milion turystów, tak jak nas przyciągnęła. I choć wszystko co przywodzi na myśl nazwa miasta, tu jest, to jednak jakby w wersji minimum. Wyobrażam sobie, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu, miasto miało swój wyjątkowy charakter. Teraz jest już tylko jednym z wielu jakie można spotkać w Azji Centralnej.
informacje praktyczne
Livestock Market – targ żywych zwierząt, odbywa się w niedzielę, dosyć daleko za miastem, nie ma transportu publicznego, można wziąć taksówkę, koszt maksymalnie 15 – 25 juanów w jedną stronę za taksówkę. Nie ma problemu ze złapaniem taksówki powrotnej, bo jeździ tam bardzo dużo turystów.
Sunday Market – targ, który odbywa się codziennie, największy jest w niedzielę. Można tam kupić ubrania, garnki, dywany, owoce, warzywa i jeszcze tysiąc innych rzeczy. Dojazd z centrum autobusem nr 7 lub nr 20, koszt 1 juan.
Abakh Khoja – Mauzoleum zawierające groby rodziny królewskiej, na obrzeżach Kaszgaru. Dojazd autobusem nr 20, kilka przystanków za Sunday Market, potem trzeba jeszcze przespacerować się ok. 10 minut przez wioskę. Dla pewności można zapytać kierowcę, kiedy wysiąść i w którym kierunku iść.