Dolinę rzeki Omo w południowo-zachodniej Etiopii zamieszkuje 8 rdzennych plemion, łącznie około 200 tysięcy ludzi. Odwiedzenie tych plemion jest doświadczeniem o tyle niezwykłym, co często wątpliwym etycznie. Długo zastanawialiśmy się jak odwiedzić rdzenne plemiona w Dolinie Omo w Etiopii, żeby nie uczestniczyć w “ludzkim zoo” tylko przeżyć coś autentycznego.
Wahając się do ostatniej chwili, zdecydowaliśmy się na wizytę w Dolinie Omo i szczęśliwie mogę powiedzieć, że tak w 3/4 udało nam się doświadczyć czegoś prawdziwego.
Jak odwiedzić rdzenne plemiona w Dolinie Omo w Etiopii – dojazd do Doliny Omo
piątek, 8 stycznia 2016
Lecimy na południe. Najpierw lot do Addis, dwie godziny przerwy i lot do Arba Mintch.
W Arba ladujemy około 14:00, szybko ładujemy się do motorikszy, jedziemy na dworzec autobusowy. Korzystając z okazji kierowca tradcyjnie pyta gdzie, po co i że on to może nam lepiej, szybciej i w ogóle. Mówimy, że chcemy jeszcze dziś jechać do Jinki. To ponad sześć godzin jazdy. Kierowca twierdzi, że dziś już nic nie jedzie do Jinki. Może do Konso, które jest w mniej więcej w jednej trzeciej drogi, ale do Jinki? No skąd. co za pomysł. Za to on – kierowca – może zalatwić samochód z kierowcą. I nas zawiezie. Bezpośrednio. I może nas powozić po Dolinie Omo. Teraz, żąden problem.
Grzecznie dziękujemy i obstajemy przy dworcu. A tam od razu znajduje się kilka osób niezmiernie zainteresowanych naszymi potrzebami. Pierwsza wersja jest taka, że do Jinki nic nie jedzie. Tylko do Konso. My jednak uparcie obstajemy przy Jince, bierzemy bagaż, zaczynamy rozglądać się po placy dworcowym, do każdego po kolei mówimy Jinka, Jinka. No i nagle znajduje się bus do Jinki. Nawet siedzą już w nim ludzie. Ruszamy 40 minut później. Tradycyjnie czekaliśmy aż zapełnia wszystkie miejsca.
Sześć godzin późnej docieramy do Jinki. Na szczęście kierowca wysadza nas pod hotelem , który nie dość że jest tani, to w dodatku ma naprawdę przyzwoite warunki i, jak się okazuje później, smaczne jedzenie. Już na recepcji zaczepia nas przewodnik, który chce nas namówić na wycieczke po Dolinie Omo. Jeteśmy wyjątkowo łatwym łupem, bo szybko dajemy się złowić. Ustalamy koszt i trasę na cztery dni. Zaczynamy jutro o 9:00.
Dolina Omo: Targ w Dimeka
sobota, 9 stycznia 2016
Na początek odwiedzamy targ w Dimeka, na którym można spotkać ludność z plemienia Hamarów. Uwaga, targ odbywa się tylko w soboty i doskonale o tym wiedzieliśmy planując wyjazd. W pozostałę dni podobno nie ma tam absolutnie nic ciekawego.
Natomiast w sobotę dzieje się całe wszystko. Na targ schodzą się ludzie z okolicznych wiosek (okolicznych, tzn. często oddalonych o kilka dni drogi pieszo). Bycie na takim targu to fantastyczne przeżycie, bo można sobie z boku poobserwować autentyczne życie.
Tam nie ma pozowania do zdjęć i wyciągania rąk po dolary (swoją drogą temat do dyskusji czy to jest dobre czy złe, to płacenie za zdjecia). Można dotrzeć samemu, nie trzeba wynajmować przewodnika, ani nawet auta, bo na targ dałoby radę dojechać jakimś busikiem.
Kobiety z plemienia Hamarów zdobią swoje włosy mieszanką gliny, miodu i jaj. Zaplatają też charakterystyczne warkoczyki, które oznaczają, że są zamężne. Nie zwracam zbytniej uwagi na urodę fizyczną ludzi, ale te kobiety mają naprawdę przepiękne rysy twarzy.
Spędziliśmy na targu kilka godzin porannych (w południe robi się tak koszmarnie gorąco, że nie da się wytrzymać nawet siedząc nieruchomo w cieniu). Cały handel obdywa się oczywiście między kobietami, mężczyźni są tam tylko żeby posiedzieć…
Było to naprawdę fajne doświadczenie, starałam się robić zdjęcia tak, żeby nie zakłócać im prywatności, żeby nie czuli się jak jakieś obiekty w zoo. Turystów było bardzo mało, szczerze to nie pamiętam czy był ktoś jeszcze oprócz nas. Nawet “pogadałam” z jedną dziewczynką, która bardzo chciała mi robić warkoczyki i kilka zrobiła 🙂
Dolina Omo: Karo
niedziela, 10 stycznia 2016
Tego dnia pojechaliśmy na lewy brzeg rzeki Omo odwiedzić wioskę plemienia Karo. I było to doświadczenie zgoła inne niż targ Dimeka z poprzedniego dnia. Trafiliśmy w miejsce, gdzie już na wejściu zostaliśmy otoczeni przez lokalną ludność, która bardzo nachalnie domagała się aby robić im zdjęcia, a co za tym idzie – płacić. Za każde foto o ile dobrze pamiętam $5.
Ludzie ci byli już dobrze wyszkoleni przez bywających tu najwyraźniej nierzadko fotografów. Sami ustawiali się w pięknych pozach, na tel swoich domów, wiedzieli doskonale co wziąć w ręce, żeby kadr był atrakcyjny.
Szczerze byłam tym mocno przytłoczona. Nie byłam zupełnie poukładana z tematem robienia zdjęć w ten sposób. Ostatecznie nie zorbiłam żadnego, schowałam aparat. Wtedy wszyscy sobie poszli, bo jak nie ma zarobku to nie ma interakcji.
I to jest właśnie ten rodzaj doświadczenia, który ma wielu turystów. Ale wielu zależy tylko na fajnych fotkach. Jak też zrobię dla nich wiele, nie ukrywam. Ale cały ten proceder wprawiał mnie w zakłopotanie.
Gdy ludzie nas olali, poszliśmy sobie na brzeg rzeki, po prostu posiedzieć i popatrzeć. Tam już toczyło się prawdziwe życie. Chyba nie za dużo turystów tam schodziło do tej rzeki, bo zejście było bardzo gliniaste i generalnie wiązało się z ubrudzeniem całego ubrania…
Siedząc i spacerując nad tą rzeką zrobiłam kilka fotek z oddali, potem podeszłam do tych ludzi, wytłumaczyłam jakoś na migi, że zrobiłam im fotki, zapytałam czy to ok, zapłaciłam stawkę jak za te zdjęcia na górze.
Bo ja nie mam nic przeciwko zapłaceniu za zdjęcia, to jest chyba uczciwe, no nie? W końcu my mniej lub więcej “zarabiamy” na ich wyglądzie i stylu życia. Dlaczego oni mają z tego nic nie mieć. Ale to oblężenie na górze to był dramat.
Hamar bull jumping
Nie pamiętam już dokładnie kolejności, ale gdzieś pomiędzy jeżdżeniem do wiosek uczestniczyliśmy w dwóch ceremoniach ludu Hamar. A właściwie dwóch częściach jednej ceremonii.
Bull jumping to ceremonia inicjacji, czyli przejścia młodego chłopca w dorosłość
Świetny opis inicjacji można przeczytać tutaj.
Dolina Omo: Omorate – Turmi, plemię Dassanech
poniedziałek, 11 stycznia 2016
Przy wiosce Omorate, nad rzeką Omo, mieszka plemię Dassanech. Odwiedziliśmy ich już pod koniec naszej wycieczki po Dolinie Omo. Jakoś tak od razu po wejściu do wioski nie czuliśmy się za dobrze, więc szybko zrezygnowałam z robienia zdjęć.
Na miejscu byli akurat Lekarze Bez Granic i szczepili dzieci przeciwko gruźlicy Było wokół tego trochę zamieszania, szczerze mówiąc nasza obecność była trochę nie na miejscu. Pokręciliśmy się trochę po wiosce i wróciliśmy do Omorate.
Dolina Omo: Mursi
wtorek, 12 stycznia 2016
Wizyta w wiosce plemienia Mursi przebiegła lepiej niż u Karo. Mursi to ludność, która jest rozpoznawana przez “talerze”, które wkładają do ust, rozciągając tym samym nienaturalnie dolną wargę.
Zaraz po naszym przyjeździe przewodnik pogadał (chyba, bo cholera ich tam wie), z wodzem plemienia. Dzięki temu nie osaczyli nas żądając natychmiast zdjęć i pieniędzy, nie oblegli jak u Karo.
Dali nam trochę oddechu, mogliśmy pochodzić po wiosce, popatrzeć.
Było ogromne oczekiwanie z ich strony, że zaczniemy robić zdjęcia i będziemy płacić. I ostatecznie zrobiłam kilka fot, bo już nie wydawało się to takie absurdalne.
Właściwie to jeden z bardzo niewielu sposobów na zarobek. Ciężko tu cokolwiek wytworzyć żeby sprzedać. Kupiliśmy trochę tych “talerzy”, które wkładają do ust. Zapłaciłam za kilka zdjęć. To płacenie za zdjęcia wydaje się dziwne, ale po głębszym zastanowieniu całkiem zasadne. W końcu przyjeżdżamy do nich z końca świata, ingerujemy w ich codziennośći i oglądamy trochę jak zwierzęta w zoo. Często nazywa się to nawet “ludzkie zoo”. Rodzaj doświadczenia w poszczególnych wioskach będzie inny.
U Karo atmosfera była bardzo nieprzyjemna i czuć było, że wszystko jest tylko dla kasy. Choć z perspektywy czasu to też rozumiem, oni naprawdę nie wiele mają możliwwości zarobku a we wspłczesnym świecie te pieniądze są im przecież potrzebne. Nie przeżyją opierająć się tylko na tradycyjnymm modelu. Państwo ich. nie wspiera, żyją na niezwykle nieprzyjaznym terenie. Hodowla zwierząt czy uprawa
Konso
środa, 13 stycznia 2016
W Konso zakończyła się nasza przygoda z Doliną Omo. POjechaliśmy do Addis Ababy a potem do Lalibeli.