Dzisiaj jedziemy do Nary. To dawna stolica Japonii, znana z kompleksu świątyń i jedna z najpopularniejszych jednodniowych wycieczek z Osaki lub Kyoto. Dojazd to zaledwie 30 minut, maksymalnie godzina, w zależności którym pociągiem się jedzie, dlatego wiele osób nie decyduje się na spędzenie tu nocy. My też nie.
W Narze świeci słońce, jest cieplutko, wręcz upalnie. Do tego tłoczno. No i spotkanie z jelonkami numer dwa. Tutaj jest ich już o wiele więcej niż na wyspie Miyajima.
Na każdym kroku są znaki żeby nie karmić, nie głaskać, nie zaczepiać, ale kto by się przejmował. Takie słodkie jelonki. A potem w internecie na forach czytam żal i wylewanie łez, że kopnął, ugryzł, zabrał jedzenie.
Na szczęście jelonki nie podchodzą jeśli się ich nie zaczepia, wobec nas są zupełnie obojętne. Wszystkie mają przycięte rogi więc nie ubodą, domyślam się też, że są zaszczepione przeciwko wściekliźnie i regularnie badane. Wielkiego zagrożenia nie ma, ale jak kopnie albo ugryzie to pewnie boli.
A teraz zadanie, ile jelonków jest na zdjęciu?
Jak już przebrniemy przez jelonki zabieramy się za zwiedzanie kompleksu świątyń.
Szybko zaczyna nam się mylić co do czego. Zwiedzanie świątyń tutaj to zupełnie inna rozrywka niż gdzieś tam tybetańskie świątynie w Syczuanie czy na trekkingu w Nepalu.
W sumie nie wiem czy te są jeszcze regularnie użytkowane. Widzimy ludzi, którzy się modlą wchodząc, ale nie wiem czy odbywają się tu jakieś ceremonie. Świątynie w Japonii to zdecydowanie atrakcja z kategorii “architektura”, a nie “religie i ceremonie”.
Świątynie znajdują się na terenie sporego parku, powiedziałabym nawet – lasku. Bardzo przyjemnie chodzi się po tych leśnych ścieżkach, można trochę uciec od tłumów i poszukać ciszy i spokoju.
Gdzieś po drodze spotykamy grupkę kilku uczniów szkoły podstawowej, mają może 7-8 lat. Wyrecytowaną formułką pytają czy mamy chwilę. Okazuje się, że są tu z nauczycielem i mają zadanie do wykonania – muszą zaczepić obcokrajowców i zadać im kilka pytań. Chodzi o to, żeby dzieci uczyły się mówić po angielsku.
Te dzieci z trudem wybąkują swoje pytania, momentami przez japoński akcent bardzo trudno zrozumieć o co pytają, ale ważne, że próbują. Genialny pomysł. Na koniec wpisujemy im się do zeszytu, to chyba ma być dowód że wykonali zadanie i robimy zdjęcie ich aparatem – uwaga, aparat jest analogowy. Analogowy! Serio, te dzieci nawet nie miały ze sobą telefonów komórkowych. Podobno w Japonii bardzo dba się o to, żeby dzieci nie miały za dużo do czynienia ze zbędną technologią. Popieram! My nie zrobiliśmy zdjęcia z dziećmi bo jak tylko uwinęły się z zadaniem, szybko pobiegły dalej. Myślę, że trochę jednak były zawstydzone i zestresowane. Ale mam zdjęcie innych dzieci, podobnych. A w sumie kto wie, może te “nasze” też są w tej grupie?
Po całym dniu w upale wracamy zmęczeni do Osaki. Dla odmiany zamiast na ulicę Dotonbori jedziemy na kolację do… centrum handlowego. Na trzech piętrach, od 17 do 20, są tylko restauracje i nie ma to nic wspólnego ze strefą jedzeniową jakie znamy z naszych centrów handlowych. Tyle tego jest, że trudno nam się zdecydować, zjedlibyśmy wszystko. Co widać zresztą po wielkości naszego zamówienia:
P.S. Na zjdęciu jest prawdopodobnie 15 jelonków. Ale pewności nie mam…