Rezerwat Wayanad. Jeep safari. Sześciu białasów wsadzili do jeepa i będą im pokazywać dzikie zwierzęta. No ale wszyscy czekają tylko na niego. Na słonia!
W Indiach żyje wiele dzikich słoni, w przeróżnych rezerwatach rozsianych po całym kraju. Wybraliśmy Park Wayanad w Kerali, bo podobno najłatwiej je tu spotkać. Najpierw musimy jednak dostać się do jednego z pobliskich miasteczek, żeby ktoś nam tę całą przyjemność mógł zorganizować.
Turysta chce wycieczkę
Z Hampi jedziemy nocnym autobusem najpierw do Mysore, tam przesiadka i dalej na południe, do Kalpetty. Trasa wiedzie głównie przez teren parku narodowego, w kolejnych wioskach widzimy hostele, restauracje, jeepy. Wszystko podszykowane pod turystów. Jedziemy jednak dalej. Liczymy na to, że w dużym mieście oferta będzie ciekawsza. Mijamy Sułtan Battery, w którym początkowo planowaliśmy się zatrzymać. Kilka razy wahamy się czy nie wysiąść już tutaj. Z okien autobusu wygląda jakby roiło się tu od hosteli i agencji, samo miasto jednak brzydkie. Jedziemy więc dalej, do Kalpetty. A tu…totalny dramat! Z trudem znajdujemy hotel, ledwo udaje nam się kupić wycieczkę do parku. Żadnej oferty, żadnych agencji, jedno wielkie NIC!
Takie tam daniele
Gdy ruszamy następnego dnia, jest jeszcze ciemno. Długo jedziemy drogą z naszej miejscowości w okolice parku. Wszyscy podekscytowani. Czekamy na słonie! Robi się widno, kierowca odsłania plandekę na jeepie. –Tu często widzę słonie, może tym razem też je zobaczymy. – mówi.
Kolejne minuty jedziemy asfaltówką, którą wczoraj przemierzaliśmy autobusem. Kierowca każe nam się rozglądać. Wkurzam się już powoli. Co to za safari po drodze asfaltowej? Ale zaraz spotykamy stado danieli. Zaraz następne. Patrzą na nas chwilę i potem szybko czmychają w las.
Chciałoby się dłużej na nie popatrzeć, ale już, prędko, przecież trzeba jechać szukać słonia…Nasz kierowca jedzie tak szybko, że kolejne stada mijamy w ułamku sekundy. No tak, dla niego stado danieli to jak dla nas kaczki w parku. Nic specjalnego. Ledwo udaje mi się pyknąć kilka zdjęć.
Słoń to jest czy skała
W pewnym momencie kierowca zwalnia, zatrzymuje się, wyłącza silnik. Patrzy gdzieś w krzaki. My też patrzymy. Nic nie widzimy…Słoń? -Tam, tam, za tym drzewem, widzicie? – pokazuje nam palcem coś i każe wejść na jeepa, żeby lepiej widzieć. Wszyscy rzucają się na zewnątrz. Wchodzą na koła, prawie na dach, patrzą, wypatrują. Ja zostaję w środku. Czuję się jak w Truman Show. Zachwytów z zewnątrz nie słyszę…Fryderyk wraca szybko z powątpiewającą miną. –Noo, fajna skała o kształcie słonia. – mówi. Inni też wracają, niby potwierdzają, że widzieli słonia, ale jakoś bez przekonania, zero entuzjazmu…To jak taki kiepski ten słoń, to nie żałuję, że zostałam w środku…
Dziki zwierz wiewiórka
Jedziemy dalej, wciąż po asfaltówce. Już jestem nieźle poirytowana. Skoro nie dane nam pojeździć po dzikich terenach to chociaż na daniele bym popatrzyła, porobiła zdjęcia. Już mniejsza o tego słonia. No i w pewnym momencie zatrzymujemy się znów. Patrzę, nie wiem o co chodzi, danieli nie ma, o słoniu to już nawet nie ma co marzyć…Kierowca pokazuje na drzewo. Karze wysiąść z samochodu, żebyśmy lepiej widzieli. I uwaga! Jest dziki zwierz! Wiewiórka! Wybaczcie, że nie ma zdjęcia, ale doprawdy witki mi opadły i nie starczyło samozaparcia, żeby robić zdjęcia…
Deser
Po mrożącym krew w żyłach spotkaniu z wiewiórką, przy której spędziliśmy dobrych kilkanaście minut, wjeżdżamy w końcu w boczną drogę, na teren parku. Witają nas kolejne stada danieli, o dziwo mniej płochliwe, niż te spotkane przy ulicy. Pozują cierpliwie do zdjęć, patrząc na nas ze znudzeniem. Pewnie każdego dnia mają kilkanaście takich jeepów na swojej drodze.
Z naprzeciwka inni turyści, krótka wymiana informacji między kierowcami. –Jedziemy dalej, podobno około kilometra stąd jest słoń. Może zdążymy go spotkać. Tak, tak, szybko, jedźmy! Nikt nie powiedział tego na glos, ale pewnie każdy z nas pomyślał. Jeszcze tylko krótki postój po drodze na małpkę..
I… no jest, jest. Tym razem prawdziwy. Słoń jak się patrzy:
Stoimy przy nim chwilę, ale chowa się za drzewa. Przyjeżdża jeszcze jeden jeep. I tak gapimy się na niego, jak w zoo. Kierowca szczęśliwy, słonia nam załatwił, turyści już nie mogą narzekać. A podobno dalej mają być kolejne. Jedziemy więc szybko, mijając stada danieli, bo może gdzieś tam kryje się słoń. Ale słonia niet! Przejechaliśmy po tym parku w ekspresowym tempie i wróciliśmy na asfaltówkę. Słoń był? Był! Więcej się nie należy, o!
informacje praktyczne
dojazd i nocleg
Do parku prowadzą dwa wejścia, Tholpetty i Muthanga. Przewodnik LP podaje, że najlepiej zrobić sobie bazę wypadową w mieście Sułtan Batery lub Kalpetta. My wybraliśmy to drugie licząc na większą ofertę. W rzeczywistości obydwa miejsca mają niewiele do zaoferowania, a same miasteczka są bardzo nieprzyjemne. Zdecydowanie lepszą opcją byłoby zatrzymanie się w wioskach bliżej parku. Jeśli jedzie się autobusem na trasie Mysore – Kalpetta (lub odwrotnie) to wystarczy wysiąść w miejscu, które będzie nam się wydawało przyjemne. Jeśli dodatkowo będzie stało tam wiele jeepów to mamy gwarancję, że organizuje się tu wycieczki do parku. To zdecydowanie przyjemniejsza opcja niż nocleg w Kalpetcie. Niestety przed przyjazdem nie wiedzieliśmy, że istnieje taka możliwość i jak tam dojechać.
zwiedzanie
Do parku Wayanad można wejść tylko z przewodnikiem, może to być wycieczka piesza lub jeepem. Przy wjazdach do parku są postoje jeepów i można tam wykupić wycieczkę. My wykupiliśmy wycieczkę w mieście Kalpetta, bo nie wiedzieliśmy, że przy wjazdach do parków też jest to możliwe. Co więcej powiedziano nam w hotelu, że piesze safari jest zabronione, a na terenie parku widzieliśmy jednego turystę z przewodnikiem. Ta opcja była też wymieniona na cenniku.