Z Cuzco do Machu Picchu można dostać się na kilka sposobów. Przewodniki rozpisują się o tym długo i szeroko także nie będziemy kopiować lonely planet czy footprinta. Grunt, że my wybraliśmy jedną z najbardziej komercyjnych, najdroższych i najmniej ciekawych opcji. Dlaczego? Czas, niestety czas nas gonił…
Zatem nie wybraliśmy się na Inca Trail ani na Jungle Trail, nie pojechaliśmy też do Santa Teresa by następnie iść po torach do Santa Maria (czy też na odwrót)i nie weszliśmy do Machu Picchu przed tysiącami innych turystów. Za to pojechaliśmy autobusem z Cuzco do Urubamby, tam wzięliśmy colectivo do Ollantaytambo, by tam wsiąść w pociąg i dzięki biletowi za 34$ przejechać się ok. 1.5h do Aguas Calientes. Na miejscu kupiliśmy bilet wstępu do Machu Picchu (ważny 3 dni) za ok. 62 zł no i oczywiście bilet na busika dowożącego turystów z miasteczka do tejże najsławniejszej chyba w Ameryce Południowej atrakcji turystycznej.
Przewodniki i ludziska na przeróżnych forach internetowych i innych blogach i stronach przestrzegają: jedź najwcześniejszym busikiem bo na Wayna Picchu wpuszczają tylko pierwszych 400 osób!!! Choć przeczytałam chyba setki relacji z wizyty na Machu Picchu wciąż nie do końca jasne jest dla mnie dlaczego to Wayna Picchu jest takie ważne. Ale niech będzie. Jak piszą, tak zrobimy.
Jak przykładni turyści wybraliśmy się ok. 5.00 rano w miejsce skąd odjeżdżają busiki do Machu Picchu. Pierwszy busik jest o 5.30, zaś Machu Picchu otwierają o 6.00. Więc w sam raz, myślimy. No i tak samo pomyślało z tysiąc innych osób…Kolejka po horyzont. Druga kolejka po bilety na busiki. Czy Ci ludzie stoją tu od wczoraj? To chyba z tego osławionego Wayna Picchu nici. Przed nami spokojnie kilkaset osób, za nami drugie tyle a busików ma być dwa. Tak powiedziała pani w kasie. To se poczekamy…
Hmm, chyba jeszcze nie wspominałam, że odkąd przyjechaliśmy do Aguas Calientes cały czas leje. I tylko na czas stania w tej nieszczęsnej kolejce łaskawie nie pada…
Ok. 6.oo nadjeżdża pierwszy busik. No nie ma szans, przecież nie wejdziemy tam. Ale za nim jedzie następny. I następny. I następny i wciąż jadą kolejne a my niby nigdy nic idziemy na sam początek kolejki. Niby, że nie wiemy za bardzo gdzie się zaczyna, gdzie kończy i o co w ogóle chodzi…Strażnicy nas przeganiają, bo się plączemy, robi się zamieszanie, idziemy dalej, jesteśmy koło drugiego busika i ktoś nas kieruje żeby wsiadać…No to takiej okazji to się nie przepuszcza.
Gdy docieramy pod Machu Picchu już leje. Brama jeszcze zamknięta wiec czekamy i mokniemy. Jak otwierają, od razu, za innymi turystami gnamy czym prędzej do wejścia na Wayna Picchu. Jesteśmy w Machu Picchu, mekce tysięcy turystów, podróżników i pseudopodróżników, ale nic się nie liczy. Trzeba znaleźć przecież to Wayna Picchu! I znów kolejka. Tutaj otwierają o 7.00. Pada mniej, trochę kropi właściwie więc możemy sobie czekać. Ale jak przystało na jedną z najbardziej komercyjnych atrakcji na świecie, porządek jak się patrzy. Chodzą panowie dwaj i oznaczają nas numerkami. Jesteśmy w pierwszej 20tce.Przewodniki zaprawdę prawdę prawiły: tylko 400 osób, reszta bye bye, możecie sobie zwiedzać „marne” Machu Picchu.
A my jakiż luksus, możemy iść na Wayna Picchu teraz albo o 10, ale wyjść obowiązkowo trzeba do 16.00. I podpisać się w księdze gości, co by Cię peruwiańscy goprowcy nie szukali po nocy.