Z Nazca do Arequipy mieliśmy ruszyć o 21.30. Ok. 21.00 przyszliśmy pod biuro naszego przewoźnika zabrać bagaż, przepakować się nieco i czekać. W wielu miastach w Peru nie ma czegoś takiego jak nasze dworce PKS czy PKP, gdzie w lepszych lub gorszych warunkach można zaczekać na swój pociąg lub autobus. Tutaj jest kilkunastu, czasami kilkudziesięciu prywatnych przewoźników i każdy ma swoje biuro i terminal gdzie indziej. Może to być duża hala albo tez klitka 5 na 5 mkw. Jak dobrze pójdzie, to większość firm ma swoje biura na sąsiednich ulicach i nie trzeba biegać po całym mieście żeby znaleźć dobry autobus.
W tym przypadku autobus miał odjeżdżać spod biura firmy. I odjeżdżał. Do Cuzco, do Tacny, znów do Cuzco, przejechało też kilka autobusów innych firm, a naszego ani widu ani słychu. Zbliżała się 22.00, gdy wreszcie się pojawił. Warto dodać, że przejechaliśmy tylko przez skrzyżowanie i zatrzymał się na godzinny postój (sic!), ale grunt, że w ogóle się zjawił!
Białe Miasto
Do Arequipy dojechaliśmy ok. 7.00 rano. Przywitała nas gwarem dworca, smrodem spalin i palącym słońcem.
Kupiliśmy bilety do Chivay, wioski u podnóża kanionu Colca i poszliśmy na poszukiwanie słynnego białego miasta. Arequipa to drugie co do wielkości miasto w Peru. Potocznie zwana właśnie białym miastem, bo większość budynków zbudowano tu z białego tufu wulkanicznego.
Żeby odnaleźć ową biel nieźle trzeba się jednak nachodzić. Jak już dojrzysz coś innego niż budynki z obdrapaną, niegdyś zapewne intensywnie kolorową farbą, to będą to raczej poszarzałe od spalin fasady domków niż powalające bielą monumentalne budowle.
A samo miasto… może trochę cichsze i trochę czystsze niż Lima. I na każdym kroku agencje oferujące trekkingi do Kanionu Colca. Raj dla turystów. Uciekamy stamtąd czym prędzej.