Sobota
Jedziemy oglądać mieszkanie. Jesteśmy już prawie na miejscu. I wtedy dzwoni agent żeby przełożyć na późniejszą godzinę. Właściwie to na trzy godziny później. Do domu nie opłaca nam się wracać, bo potem mamy jeszcze jedno oglądanie. Lądujemy w kawiarni.
Od niechcenia przeglądamy oferty. I nagle jest, zupełna świeżynka, dodana dokładnie teraz. Mieszkanie genialne. Jeden mankament, że bez parkingu. Ale za to jaka cena. Bierzemy w ciemno, nawet nie musimy oglądać. „Czekaj, gdzie jest ta agencja. A, tam przy skrzyżowaniu. To idziemy, szybko kończ tę kawę.” A tam, kawa, nie muszę dopijać, tu ważniejsze sprawy są. Niemal biegniemy do tej agencji. „O dzień dobry, tak mamy tu takie różne mieszkania. A może dom? Mamy dom w H…” Panie, co mi tu Pan o domie na jakimś wygwizdowie, my chcemy to mieszkanie obejrzeć. Teraz! Okazuje się, że agent jest akurat na miejscu i już komuś je pokazuje. Możemy iść od razu.
Mieszkanie super. Nawet za bardzo go nie oglądamy, od razu wiadomo, że złożymy ofertę. No a z nami pewnie kilka innych osób.
Niedziela
Dzwoni agent od super mieszkania. Kilka innych osób złożyło oferty na takie same kwoty jak my. Czy chcemy dać więcej? Jesteśmy na to przygotowani. Przy dobrym mieszkaniu zawsze jest licytacja. Wcześniej zrobiliśmy kalkulację, wiemy za ile opłaca nam się kupić. Dajemy nasze maksimum. I od razu wiemy, że prawdopodobnie nas nie wybiorą. Kusi nas żeby dać więcej. Możemy dać więcej. Ale z naszych obliczeń wynika, że to się po prostu nie opłaca…
Poniedziałek
Kolejny tydzień przeglądania ofert w Internecie. Nic nowego się nie pojawia. Serio. To znaczy pojawiają się jakieś rudery albo inne brzydkie domki. W Polsce taki standard to u babci na wsi 15 lat temu przed remontem. Tutaj uchodzi za świetną okazję. W desperacji zaczynamy rozważać kupienie czegoś do remontu.
Dzwonią od super mieszkania. Ktoś nas przebił. Trudno. Emocje na bok, trzeba trzymać się priorytetów.
Wtorek
Namierzamy kilka sensownych ogłoszeń. Fryderyk dzwoni do pierwszego agenta. W najbliższy weekend ma być otwarta sobota, więc umawiają nas bez problemu. Druga oferta, agenta dziś nie ma, chory jest, ale jutro oddzwoni. Trzecia oferta chętnie nas umówią, ale najpierw muszą potwierdzić z właścicielem, oddzwonią. Czwarta oferta nikt nie odbiera.
Środa
Chory agent oddzwania (sic!). Umawiamy się na piątek po pracy. Ci od potwierdzania z właścicielem nie odzywają się. W miejscu numer cztery nadal nikt nie odbiera. Nowych ofert brak. Ale międzyczasie dzwoni ktoś z agencji przez którą wynajmujemy mieszkanie. Pyta czy można przyprowadzić kogoś na oglądanie. No bo w systemie sobie zapisali, że wyprowadzamy się za miesiąc. Całe popołudnie z głowy, trzeba to odkręcać, bo jak tak dalej pójdzie to zostaniemy bezdomni.
Czwartek
Nowych ofert brak. Dzwoni agentka od oglądania sobotniego mieszkania. Przekłada na tydzień później. Odzywa się agent od mieszkania z właścicielem, oglądanie ustawione na sobotę. Pojawia się nowa super oferta. Od razu dzwonimy, w najbliższą sobotę są otwarte drzwi, umawiamy się na oglądanie. Mieszkanie jest genialne, dobra cena, możemy brać w ciemno. Aha, agentka od przełożonego mieszkania dzwoni jeszcze raz i przekłada z powrotem na tę sobotę. Spoko, bo fajne mieszkanie.
Piątek
Jedziemy oglądać mieszkanie. Znajdujemy blok, jest jeszcze kilka minut, więc rozglądamy się jak to wszystko wygląda. Budynek nowy, nowoczesny. Ale w środku syf i śmierdzi curry. Kręci się sporo mieszkańców. Przestaje nam się podobać. Czekamy jednak na mieszkanie. Właściwie to już po 19:00. Nikogo nie ma. Fryderyk jedzie na górę zadzwonić do drzwi. Może agent czeka na nas w środku. Stoję na straży na dole. Nikogo nie ma. Dzwonimy do biura. Bo na komórkę oczywiście nie mamy numeru. Już agenci dbają o to, żeby nikt ich numeru nie miał. W biurze automatyczna sekretarka. Wiadomo, piątek po 19:00. Czekamy jeszcze trochę, jeszcze jedna wycieczka na górę, spacer pod blokiem i co, tyle. Pora spadać. Nikt się nie pojawił. Przynajmniej już wiemy, że ta dzielnica odpada.
Sobota
Jest zimno i pada. Trzeba wstać o 7:00. Ale to nieważne. Mamy oglądać cztery mieszkania. CZTERY! Jesteśmy z siebie dumni. Tyle potencjalnie dobrych mieszkań na tym marnym rynku. To najprawdziwsze szczęście. Bez żartów.
Jedziemy oglądać pierwsze mieszkanie. Jesteśmy pod blokiem punktualnie, agent też jest. „Tutaj przydzielone miejsce parkingowe, tamten balkon to od tego mieszkania, tutaj windy, 3 piętro.” Pukamy, bo w środku mieszka właściciel. Nikt nie otwiera. Agent puka jeszcze raz, głośniej. Ale dalej cisza. Ma klucze do mieszkania, ale nie działają. Fryderyk też próbuje i nic. Agent dzwoni do właścicieli na komórkę, nikt nie odbiera. Siłujemy się tak z drzwiami jeszcze kilka minut i w końcu rezygnujemy. „Oh, bardzo przepraszam, wrócę do biura i spróbuję to wyjaśnić. Oczywiście zadzwonię jak tylko namierzę właścicieli. Może jeszcze dzisiaj..”. Nikt do nas nie oddzwonił. Już nigdy.
Mieszkanie numer dwa, dziś są „Otwarte drzwi”. Już z daleka wiemy gdzie iść, bo idzie tam ze 30 innych osób. Szybka wizyta, tłoczymy się z innymi ludźmi. Widać, że każdemu się podoba. Mieszkanie ma dopiero dwa lata, cena jest bardzo atrakcyjna. Już widzę siebie na tym tarasie z kawą w sobotni poranek… Z mieszkania idziemy od razu do biura agencji złożyć ofertę. Jesteśmy siódmi, a to dopiero początek przyjmowania ofert. W poniedziałek będą dzwonić z informacją kogo właściciele wybrali.
Mieszkanie numer trzy. Teoretycznie dwupokojowe. Teoretycznie, bo jeden pokój jest tak mały, że po wstawieniu łóżka zostaje jakiś metr kwadratowy wolnej przestrzeni. Nasza obecna łazienka jest większa. Nie mogliśmy tego wiedzieć wcześniej, bo w ogłoszeniu nie było zdjęcia, nie było wymiarów. A lokalizacja genialna. Tylko cena z kosmosu, bo taka sama jak za to poprzednie. Dziękujemy, szukamy dalej.
Mieszkanie numer cztery. Dwa pokoje z salonem w szeregowcu na piętrze. Totalnie nie to czego szukamy. Ale na brytyjskim rynku nieruchomości trzeba mieć otwarty umysł. Żeby nie było, że skreślamy pewne opcje bez sprawdzenia. No to sprawdziliśmy. Nawet nie będę tego opisywać. W Polsce takie coś to idzie chyba do wyburzenia…
Niedziela
Urlop od szukania. Nie mogę patrzeć na oferty. Fryderyk ma wstręt do agentów.
Poniedziałek
Dzwonią z agencji od piątkowego mieszkania. „I jak się podobało? Jesteście Państwo zainteresowani? Ojej, ale jak to nikt nie przyszedł go pokazać? To może dzisiaj chce pan zobaczyć? Cena spadła. I parking bez dopłaty”. Nie, dzięki.
Wtorek
Fajne mieszkanie z soboty nie dla nas. Ktoś dał więcej kasy, a ktoś inny ma gotówkę. Właściciele wybierają tego z gotówką. Pojawiło się kilka nowych ruder do kupienia w cenie penthouse’u w centrum Warszawy. Szukamy dalej…
Ciąg dalszy nastąpi…