Następnego dnia ruszamy o 7.30. Droga jest bajeczna. Jedziemy po piasku, kamieniach, wodzie, po górkach i dołkach. Raz widzimy kolorowe od wulkanicznego pyłu szczyty gór, za chwilę jedziemy po bezgranicznym pustkowiu, by za moment wjechać w kanion zwietrzałych skał. Zatrzymujemy się na chwilę przy osławionej Arbol de Piedra – Skalnym drzewie, naturalnym pomniku wyrzeźbionym w skale przez wiatr.
Tu zaczyna się Narodowy Rezerwat Fauny Andyjskiej imienia Eduardo Abaroa. Tego dnia jeszcze nie raz zobaczymy fantazyjne skalne formacje, a tymczasem natykamy się na viskacze. To niewielkie gryzonie, przypominające wyglądem polskie króliki. Choć te urocze zwierzątka są oficjalnie pod ochroną, jak się dowiadujemy, w wielu miejscach są po prostu szkodnikami zawzięcie zwalczanymi przez rolników.
Zanim docieramy do miejsca dzisiejszego noclegu, krajobraz zmienia się diametralnie. Pustynne pustkowie o brązowo – pomarańczowej barwie przeistacza się nagle w soczyście zielone łąki usiane stadami lam by wkrótce zastąpiły je zarośnięte kaktusami zbocza gór.
Tego dnia nocleg mamy niedaleko Salar de Uyuni. Jest cieplej. Wystarczają mi 2 koce, rezygnuję nawet ze śpiwora. Przez godzinę mamy nawet ciepłą wodę na prysznic. Dowiadujemy się o tym na 10 minut przed upływem owej godziny… Ale wyrabiamy się w czasie!