Żeby dostać się do Chile wsiadamy w Arequipie w autobus. Nad ranem docieramy do Tacny, miasta na granicy z Chile. Na przełomie XIX i XX w. Chile i Peru toczyły o nie walki. Wojnę wygrało Chile, jednak kilka lat później mieszkańcy zdecydowali, że chcą należeć do Peru i tak zostało do dziś.
Po pewnych wahaniach, czy jesteśmy na właściwym dworcu, stwierdzamy, że jednak nie i o 7:00 rano udaje nam się z pomocą taksówkarza odnaleźć dworzec międzynarodowy. Niewiele różni się od zwykłego, tyle, że zamiast autobusów pełno samochodów. I takim właśnie samochodem jedziemy przez granicę do Chile. Płacimy 20 soli (ok. 20 zł) w tym transport i pomoc przy dopełnieniu formalności granicznych. Po 1h i przebytych 63km docieramy do Arici w Chile.
Pierwsze wrażenia: Chilijczycy mają jaśniejszą karnacje niż Peruwiańczycy, jest zupełnie inaczej niż w Peru, bardziej europejsko, a ceny też odpowiednio wyższe, i co nas zaskoczyło, dużo więcej turystów. Okazuje się, że w Chile jest właśnie pełnia sezonu turystycznego– zupełnie odwrotnie niż w Peru. Pojawiają się też pierwsze problemy z nową walutą: w Peru operowaliśmy co najwyżej dziesiątkami, tutaj tysiącami. Po hiszpańsku trochę inaczej się to wymawia. No i jeszcze akcent – inny, mniej zrozumiały dla nas. Mówionych cen w ogóle nie łapiemy, a ludzi mówiących po angielsku tak jak w Peru na lekarstwo. Ale nie poddajemy się!
Bierzemy taksówkę do centrum, 1h i mamy już hostel za 23.000 peso/3osoby oraz wycieczkę do Lauca za 20.000peso/osobę. Fajne liczby! Dopiero po chwili przeliczamy, że kanapka za 1.500 peso to jest kanapka za 10 zł!
Szok kulturowy koi widok zachodzącego słońca nad oceanem.